Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pewien, iż ściśle do jego poleceń się zastosują, zmienił ubranie w hotelu Angielskim i znów jako starzec udał się drogą żelazną do Monte-Carlo, gdzie według umowy miał się spotkać z Haltmayerem.
Przybyszy na miejsce, poszedł na śniadanie do restauracyi, gdzie dnia poprzedniego widział Jerzego de Nervey.
Wicehrabia znajdował się tam w towarzystwie kilku młodych ludzi, z którymi zawarł znajomość.
O godzinie ósmej wieczorem, tak jak było umówionem, irlandczyk przechadzał się na stacyi w Monte-Carlo, oczekując na przyjazd Haltmayera.
Niespodziewanie znalazłszy się w pobliżu grupy z kilku osób złożonej, rozmawiającej z naczelnikiem stacyi, przystanął i nasłuchiwać zaczął.
Mówiono o wypadku, jaki nastąpił przed ośmioma dniami, a jeden z rozmawiających, gestykulując żywo, wskazywał i udawadniał niedbalstwo służby w tym razie.
— Przez Boga! — mówił naczelnik stacyi — towarzystwa kolei żelaznych nie są bez grzechu, ależ nie wymagajmy od nich niepodobieństw. Podwajamy gorliwość dla zapewnienia bezpieczeństwa podróżnym, co nie jest zbyt łatwem, jak panowie widzicie, na drodze żelaznej, jak tutejsza, posiadającej tylko jedną linię.
— Otóż to właśnie — odparł rozmawiający — w tem leży wina towarzystwa. Dlaczego nie każę ułożyć drugiej linii dla przyjeżdżających i odjeżdżających pociągów?
— Stowarzyszenie chciało to uczynić, względy wszelako międzynarodowe nie pozwoliły projektu tego wprowadzić w wykonanie.
— Powód ten wymagałby jeszcze głębszej dyskusji... Lecz to nie wszystko jeszcze. Niedostateczna liczba służbowego personelu czyni wypadki nieuchronnemi. Staraj się pan reklamować w tym względzie.
— Czyniłem to już, ale nadaremnie.