Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postarasz o coś korzystniejszego? Umiesz zapewne czytać i pisać?
— Umiem, pani... Wstydziłbym się nie umieć tego w mym wieku. Niedość, że piszę czytelnie, lecz i ortograficznie i nie pomylę się również w rachunku.
— Gdyby ci więc ofiarowano miejsce w jakim domu bankierskim, albo handlowym do zajęć biurowych, przyjąłżebyś takowe?
— Byłbym głęboko wdzięcznym... lecz odmówićbym musiał...
— Odmówiłbyś?
— Tak, pani...
— Dlaczego?
— Mam pewne postanowienie, którego nie zmienię... Postanowienie to jest jedynem mojem marzeniem.
— Cóż to takiego?
— Skoro zbiorę nieco pieniędzy z mych drobnych rzemiosł i dosięgnę cyfry, jaką sobie oznaczyłem, wynajmę sklepik i założę w nim małą księgarnię. Ach! ja przepadam za książkami... Jestem pewien, że mi się poszczęści w tym zawodzie.
— Pozwoliłbyś więc przyjść sobie z pomocą w urzeczywistnieniu tych planów?
— Z wdzięcznością.
— Przyjdź zatem do nas... do mieszkania mojego ojca.
Misticot cofnął się zmieszany.
— Mnie... przyjść do pani?... nie! to niepodobna...
— Dlaczego?
— W tej bluzie... w takiem ubraniu?
— Ubiór to tak dobry, jak każdy inny...
— To prawda... Lecz pani należysz do bogatego świata... do świata szyku i mody... a jam ubogie dziecię ludu...
— Nic to nie znaczy, gdy szlachetne idee łączą nasi zbliżają ku sobie. Przyjdź... ja proszę cię o to. Pragnę ci dopo-