Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Will Scott oczekiwał przy plancie kolejowym. Poznał on zaraz osoby które śledził, ale nie zbliżał się do nich wcale.
Melania Gauthier wraz ze swym towarzyszem rozglądali się wokoło, patrząc, czy nie ujrzą owego mężczyzny, o którym ich Agostini powiadomił. Nie znalazłszy wszakże nikogo, weszli do sali bagażów, dla odebrania swoich tłumoczków, poczem wsiedli w omnibus, kursujący pomiędzy stacyą a hotelem Włoskim.
Obecność ich dostateczną była dla irlandczyka. Wrócił do hotelu Angielskiego.
— Blagier, jak widzę, ów stary włoch — rzekła Melania do Fryderyka w czasie jazdy omnibusem. — Cóż my teraz poczniemy sami, w obcem miejscu?
— Nie obawiaj się... — pocieszał ją kochanek. — Jeżeli tylko Jerzy de Nervey jest obecnym w Nicei, potrafię przytrzymać tego ptaka bez obcej pomocy.
— Jeżeli go odnajdziemy, a nie zaślubi mnie, uduszę tego hultaja!
— Niechaj cię naprzód zaślubi... a potem uczyń z nim, co zechcesz.
Przybywszy do hotelu Włoskiego, kazali sobie dać dwa łączące się z sobą pokoje, z wyjściem na wspólny korytarz, a po kolacyi udali się na spoczynek.
Nazajutrz około ósmej Fryderyk powstawszy, zaczął się ubierać. Melania jeszcze spała, gdy silne puknięcie we drzwi nagle ją obudziło.
— Kto tam? — zapytał jej towarzysz.
— Czy to tu pan Fryderyk Bertin? — pytał głos z zewnątrz.
— Co to znaczy? — wyszepnął zapytany. — Zkąd wiedzieć mogą moje nazwisko, skoro go jeszcze nie podałem?
I dodał głośno:
— Co pan sobie życzysz?
— Przychodzę powiadomić pana Bertin i panią Gau