Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdyby Joannie pozostało choć kilka sous na kupienie węgli, nie zawahałaby się zakończyć męki, przechodzące jej siły, uciekłaby się do szukania w śmierci spoczynku wraz z Liną, nieszczęściem jednak, nic nie posiadała.
Pośród tych myśli, pełnych rozpaczy, pragnienie zemsty nasuwać się jej poczęło.
— I ja sie nie zemściłam!... — powtarzała z goryczą. — Nie zgładziłam tego nędznika, który zabija nas obie!...
Słaby głos dziecka przerwał to rozmyślanie.
— Mamo... och! mamo, jam głodna!... — szeptał ów głos.
— Ach! — zawołała Joanna, zrywając się, jak pół obłąkana; — ach! gdybym mogła dać się jej napić krwi tego zbrodniarza!
I myśl kradzieży dla pożywienia dziecka przebiegła jak błyskawicą jej umysł.
— Ukraść gdzie prześcieradło, ukryć je pod spódnicą, a potem sprzedać, miałaby przynajmniej za co kupić chleba... pożywiłaby małą swą Linę.
Odepchnęła jednak ze zgrozą ową chwilową pokusę.
— Nie... nie! — szepnęła — nigdy podobnej hańby! Lepiej pójść żebrać! Duma u matki jest zbrodnią, skoro jej dziecię z głodu umiera!
Ucałowawszy Linę, która coraz ciszej powtarzała: „Jam głodna... jam głodna!“... z obłąkanym umysłem, chwiejąca się, zeszła ze schodów i udała się — wprost przed siebie ulicą Sekwany.
Jakiś przechodzeń zbliżał się ku niej.
Zakrywszy twarz jedną ręką, wyciągnęła drugą, szepcąc zcicha:
— Litości... miłosierdzia!
Przechodzień szedł dalej, nic nie odpowiedziawszy:
Joanna pobiegła na los szczęścia, wprost siebie, nie wiedząc sama, gdzie idzie, w ulice, jakich nie znała, powtarzając:
— Litości... miłosierdzia nademną i nad mojem dzieckiem, które z głodu umiera!...