Wiktoryna na jego widok żywym zapłonęła rumieńcem, a serce jej uderzało tak gwałtownie, iż omal nie rozsadziło jej piersi.
Paweł przyspieszył kroku, twarz jego zapłonęła radością.
— Wiktoryno... droga, ukochana Wiktoryno — szeptał zcicha, namiętnie ściskając jej rękę — co widzę, już wstałaś?
— Tak... — odpowiedziała — chciałam spróbować sił moich, ale to mnie znużyło. Przyszedłeś więc... — dodała po chwili milczenia.
— Wątpiłaś zatem w mój powrót? — zapytał Paweł. — Jak mogłaś przypuszczać, ażebym, odnalazłszy cię, widząc podwójnie cierpiącą, tak z przyczyny choroby, jak i osamotnienia, nie powrócił? Myśl moja jest całkowicie tobą zajęta. Żyję tobą jedynie i dla ciebie. Oddałbym chętnie część mojego życia za twoje uzdrowienie!
— Dziękuję ci, mój przyjacielu — szepnęła słabym głosem kobieta. — Życzenia twe jednak spełnionem nie zostaną. Śmiertelnie zostałam ugodzoną... czuję, iż życie odemnie ulata.
— Nie! doktór inaczej powiedział... — zawołał Paweł.
Wiktoryna bacznie na niego spojrzała.
— Widziałeś się z nim?
— Widziałem... — rzekł Béraud, uradowany z powiadomienia się, iż doktór mówił z nią o wszystkiem. — Przebacz mi ów niewinny podstęp z mej strony, lecz widząc cię tak słabą, mógłżem się wahać nad środkami ocalenia cię? Nie ma ich wiele... jeden tylko zbawienny pozostaje: wyrwać cię z tego szpitala, gdzie opuszczenie samotność, groza śmierci zabiłyby cię, z tego szpitala, gdzie po samotnym zgonie oczekuje trupa stół prosektoryum!
Wiktoryna, wstrząśnięta nerwowym dreszczem, ukryła twarz w dłoniach.
— Wszystko to przeraża mnie tyle, ile ciebie — mówił Paweł dalej. — Odnalazłszy tutejszego doktora, błagałem go, by mi wyjawił prawdę co do stanu twego zdrowia... prawdę... jakąkolwiekbądź byłaby ona. Posłuchaj, co mi powiedział:
Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1093
Wygląd
Ta strona została skorygowana.