Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu drgnął nagle, uderzony w ramię przez kogoś. Obróciwszy się, ujrzał przed sobą młodego dwudziestoletniego chłopca, kształtnego, dobrze zbudowanego, o niezwykle pięknem obliczu. Drobny, czarny wąsik pokrywał mu zwierzchnią wargę. Czarne, duże, błyszczące oczy oświetlały twarz matową, bladą.
Burka z czarnej wełny, błękitnym pasem w stanie ujęta, pokrywała jego oliwkową, spłowiałą, aksamitną kamizelkę i tegoż koloru spodnie. Na głowie miał wysoką czapkę jedwabną, z pod której widać było starannie wypomadowane włosy. Z pod rękawów burki wyzierały mankiety od kolorowej koszuli, szerokie i długie.
Była to postać najdokładniejsza jednego z owych bulwarowych włóczęgów paryskich.
— Zkąd idziesz, Fryderyku? — pytał obojętnie Misticot nie podając ręki spotkanemu.
— Zkąd? — odparł rubasznie zapytany; — odnosiłem do, prania moją bieliznę ciotce Perrot; trzeba pamiętać o sobie, chcąc się podobać kobietom.
— Kobietom... — powtórzył Misticot, wzruszając ramionami — zawsze masz tem tylko głowę zajętą. A warsztat.. pilnik... kowadło... o tem zapominasz, jak widzę?
— Idź do kroć tysięcy ze swym warsztatem! — zawołał Fryderyk. — Sądzisz więc, ty głupi komarze, że ja będę brukał sobie ręce żelastwem i kuł na kowadle? Spójrz... zobacz!
Tu pokazał ręce starannie pielęgnowane, na palcach których błyszczały pierścionki z fałszywemi kamieniami.
— Widzę, że łapki masz białe, a na nich pierścienie — rzekł chłopiec — jest to szyk! Wszak lepszy szyk byłby, gdybyś porzucił to bzdurstwo, a zabrał się do roboty.
— Głupiś! naucz się odemnie, jak kierować barką wśród życia potrzeba.
— Tak... wraz z tobą, w stronę Kajenny...
— Jesteś prostakiem, gburem, niedelikatnym — zawołał Fryderyk.