Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak to rozumiesz, Dominiku?
— Świeca zapalona z dwóch końców panie, prędko się zużywa, mówił służący. W wieku pana Oktawiusza oszczędzać się trzeba. „Kto pragnie podróżować daleko, ochrania swego wierzchowca,“ mówi znane przysłowie. Pan Oktawiusz na nic nie zważa. Przepędza noce na grze w karty, na kolacyjkach i balikach. Niech mi pan baron wybaczyć raczy, ale prowadzi on życie prawdziwego paryzkiego hultaja! Aż litość bierze patrząc jak niknie i chudnie z każdym dniem. Wiatr nim prawie powiewa! A syn to jedyny, spadkobierca milionów! O! w miejscu naszej pani, dręczyłbym się tem srodze!
— Jesteś zacnym sługą, Dominiku, oceniam twe przywiązanie do swoich panów. Uspokój się jednak, mówił Croix-Dieu. Pan Oktawiusz w rzeczy samej zazbyt lubi pohulanki, ale pod wątłą powierzchownością posiada wielkie zasoby sił i zdrowia. Otrząśnie się on z tych upodobań, a wtedy zobaczysz jak utyje, zmężnieje.
— Oby to Bóg dał! panie baronie.
— Tak będzie, teraz potrzeba, ażeby młodość wyszumiała.
Powtórzy wszy ów stary aforyzm, Croix-Dieu wyszedł z przedpokoju uśmiechnięty; minął obszerny salon zbytkownie przybrany, a uniósłszy jedwabną złotem haftowaną portjerę, zapukał lekko do drzwi, pokrytych malowidłami i złoceniem.
— Proszę wejść, odezwał się głos kobiecy.
Baron otworzył drzwi, uniósł drugą portjerę i znalazł się w salonie średniej wielkości, a raczej buduarze, rzucającym blask oślepiający, ponieważ tak jego