Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/571

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja cię rozumiem i dokończę twojej myśli — odpowiedział Jakób Lambert. — Chcesz powiedzieć że prawdziwy winowajca nie może, nie powinien wpaść w ręce sprawiedliwości, bo prawdziwym winowajcą jestem ja!...
Lucyna wzdrygnęła się cała i zamilkła.
— Oh! bądź spokojna, moje dziecko — kończył ex-kapitan Atalanty z uśmiechem pełnym goryczy — nazwisko, które nosisz nie będzie zniesławione przed kratkami sądowemi!... Wyrok żaden go nie splami!... Mówiłem ci, że Piotr Landry będzie wolny za trzy dni... Podaję teraz, że za trzy dni ja żyć nie będę...
— Ty, mój ojcze!... ty żyć nie będziesz! — krzyknęła młoda dziewczyna z niewysłowioną trwogą — wielki Boże, co mówisz!...
— Mówię prawdę... Nie chcę żyć dłużej, i mam odwagę skończyć z życiem...
Jakób Lambert wziął z biurka leżący obok pistoletów papier, zapełniony pismem i podał go Lucynie mówiąc:
— Czytaj!...
Młoda dziewczyna porwała chciwie arkusz i przebiegła go oczyma.
Oto co przeczytała:

„Nie obwiniajcie nikogo o moją śmierć!... Dobrowolnie zabijam się sam, bo nie mogę znieść myśli hańby jaka nad głową moją zawisnąć może.
W chwili, gdy mam stanąć przed Bogiem i zdać rachunek zo wszystkich moich czynów, Jego najwyższej sprawiedliwości, przyznaję się uroczyście, że jestem jedynym sprawcą zbrodni, jaką spełnić usiłowałem na osobie