Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/547

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie, a na długich rzęsach jego oczu, duże wielkie łzy zawisły.
— Czy ja kocham Piotra Landry! — zawołał — ah! panienko, ci co to powiedzieli, powiedzieli prawdę!.. O! tak, kocham go, to zacny człowiek!... kocham go ani mniej ani więcej, tylko tak, jakby był moim ojcem rodzonym, a ja jego synem!!...
— To dobrze, moje dziecko!... to bardzo dobrze!...
— Od chwili jak go zabrali — odpowiedział młody chłopiec — nie mogę łez powstrzymać, płaczę jak fontanna... nie licząc tego, że mam z tej okazyi wielkie zmartwienie...
— Jakie?... — Jak tu przyszedł komisarz z policyą, akurat mnie posłali; musiałem iść dosyć nawet daleko... naturalnie nie byłem w domu, w chwili gdy poczciwego zacnego starego zabrali z zakładu...
— I to cię martwi?...
— Tak, panienko, bo widzi panienka, robotnicy postąpili sobie z nim bardzo źle, nikczemnie, mnie to doprowadza do wściekłości!... Przemawiał do nich w sposób tak wzruszający, że kamienie by się rozpłakały... wyciągnął do nich nieszczęśliwy załamane ręce... Ach! jakiem wrócił tom im nawymyślał co się nazywa!... powiedziałem im, że są podli!... bez serca!...
— I cóżbyś zrobił ty, mój chłopcze gdybyś był przy tem!? — spytała Lucyna bardzo wzruszona.
— Co ja bym zrobił panienko!?... to nie trudno odgadnąć; byłbym mu się rzucił na szyję, uściskał ze wszystkich sił aby go pocieszyć, byłbym mu powtórzył, więcej