Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/532

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jasno mordercę, i sprawiedliwość nie będzie się wahała w spełnieniu swoich obowiązków, oddając go właściwym sądom...
Podmajstrzy, od kilku sekund wyglądał jak szalony... Rękami szarpał się za piersi... a wargi jego, otwierały się dla wymówienia wyrazów, których dosłyszeć i zrozumieć niebyło podobna... Naraz przyskoczył przed komisarza, który aż się cofnął przed tem przerażającem zjawiskiem.
— Ja!... — krzyknął głosem zdławionym — więc mnie oskarżają!... O! Boże!... ależ to nie może być!... powiedz mi pan, że to nieprawda, że ja źle słyszałem!... powiedz mi pan, że nie zrozumiałem!... powiedz mi wreszcie, że jestem szalony!.. ale nie mówcie, że jestem zbrodniarzem...
— On jest niewinny — wyszeptała Lucyna, której zgroza wróciła siły, i która biedz chciała na pomoc staremu robotnikowi... — Przysięgam panu, że on jest niewinny!...
Jakób Lambert powstrzymał ją gwałtownie ściskając za rękę tak, że jej palców omało niepołamał, i rzekł do niej pocichu, lecz z straszną grozą w głosie:
— Milcz!...
Komisarz policy i dał znak.
Dwaj policyanci stojący na straży przy bramie zakładu, zbliżyli się prędko i stanęli na prawo i lewo przy Piotrze Landry, który załamywał ręce i powtarzał głucho:
— O! mój Boże... mój Boże... mój Boże!...
— Panie Maugiron — zaczął znów mówić urzędnik — powinieneś pan wiedzieć, że pana niebaczna wspaniałomyślność byłaby już teraz bezużyteczną... W obec