Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pota i nadbiegł. Jeden żołnierz od piechoty wlazł we wodę... chwycił nieboraka za obcas, bo już tylko obcas wystawał z wody, i posadził go bardzo wygodnie na bulwarze, zmoczonego wprawdzie do nitki, ale jakoś nie bardzo chorego... Otrząsnął się chłop, jak pudel kiedy z wody kij wyniesie, kichnął cztery czy pięć razy, splunął z dziesięć i zaczął odpowiadać na pytania, które mu bardzo grzecznie zadawał jeden z policyantów... Plantapot, jak se pewno każdy z was wyobrazi łatwo, oba uszy nadstawił jak zając, kiedy słyszy psów szczekanie, ale cóż kiedy drugi policyant kazał mu iść zawołać dryndy, i dał mu za to pół franka, a jak wrócił z fiakrem, to już nikt nic nie gadał...
— Inspektor wsiadł do dorożki — dodał jeszcze chłopiec — razem z niedoszłym topielcem, który był tak już zdrów, jak ja i pan Piotr, tylko że mu się podobno fizyognomia wyciągnęła jak struna i wyglądał jak szczur... i Plantapot usłyszał tylko jak powiedzieli dorożkarzowi: „ulica Amsterdamska...” Numeru inspektor nie powiedział, albo go może Plantapot zapomniał... Otóż tedy tyle wiedziałem... tyle powiedziałem... i to chyba nie mało!...
Motyl zamilkł.
— A no widzisz!... nie mówiłem ci? — zawołał jeden z robotników, którzy się poprzednio kłócili — a nie powiedziałem, że topielec nie umarł!...
— E! któż to powiada, któż ręczy, że tak było — odparł drugi — dwóch smarkaczy tak gada, dwóch łobuzów!... na tem się opierać niemożna przecież!... Subjekt od Morata, co jest już człowiek wiekowy i wcale nie łgarz żaden, opowiadał mi całą historyę zupełnie inaczej...