Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ravenouillet śledził oczyma Piotra Landry; a zobaczywszy ostatnie poruszenie.
— Zapłacono? — spytał.
— Nie mam nic do żądania — odpowiedział właściciel zakładu.
— Bogu dzięki... Mój dobry Piotrze Landry daj mi twój adres, wstąpię jutro rano do ciebie i zwrócę tę małą bagatelkę.
Cieśla wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.
— Jak ci się podoba! — odpowiedział — uiszczę się w inny sposób... W rzucę w skarbonkę dla biednych te pieniądze któremi ty gardzisz!....
Do usług waszych panowie... Panny proszę za mną...
Ravenouillet wybiegł na schody a za nim jego godne towarzyszki. Nie mieli jeszcze czasu stanąć na ostatnim stopniu, kiedy jeden ze służących, wybiegł pędem z gabinetu który przed chwilą szanowna trójka zajmowała, z całego gardła krzyczeć: Łapaj!... Na pomoc złodziej!.... trzymajcie złodzieja!....
Jak tylko ten alarmujący krzyk dał się słyszeć, zrobił się na dole hałas i rozpoczęła się walka między Ravenouilletem i tymi którzy go puścić nie chcieli, w kilka minut z wielkim tryumfem, zręcznego łotra siłą wprowadzono napowrót na górę.
Pienił się ze złości, mocno podbite miał lewe oko... Jedna poła nowego surduta niebieskiego była rozdarta, zamaszysty węzeł krawata, znikł zupełnie...
Dwóch policyantów trzymało go za kołnierz.