Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak rozmawiając Verdier, Piotr i Lucyna opuścili port i weszli w dziedziniec, wysadzony drzewami, który się rozciągał między zakładem a głównym gmachem mieszkalnym.
Podmajstrzy słysząc, że niewinność kasyera, w zupełności uznaną została, nie mógł się wstrzymać od wyrażenia radości, która go ogarniała.
— Niech będą Bogu dzięki! — wykrzyknął klaskając w dłonie, nie uważając na latarnię, którą mógł rozbić — byłem jaknajpewniejszy, że to nastąpi, prędzej czy później, bo pan Verdier jest człowiek sprawiedliwy, człowiek z wielkim rozumem, i jak tylko nie uniesie się gniewem widzi rzeczy jasno, tak jak one są... jednak nie spodziewałem się wcale, aby to przyszło tak prędko!... To pani, droga panienko, nieprawdaż?... Pani sprawiłaś ten cud?...
— Nie, mój przyjacielu, ja tu nic nie znaczę — odpowiedziała młoda dziewczyna — mnie się nic nie należy, trzeba tylko złożyć dzięki poczuciu sprawiedliwości i słuszności mojego ojca...
— Panie Verdier — rzekł Piotr Landry z głębokieem przekonaniem — pan sobie nic nie robi z opinii tego biedaka jak ja... ale jednakże mówię panu z głębi serca, jesteś pan szlachetny człowiek!...
— To jeszcze nie wszystko mój stary przyjacielu — mówiła dalej Lucyna — to wiedząc, jeszcze nic nie wiesz!... Mój ojciec zatrzymuje pana de Villers w swoim domu, wraca mu całe swoje zaufanie, i jeszcze wiele więcej...
Tu głos młodej dziewczyny stał się bardzo cichym, trochę drżącym i prawie niewyraźnym...