Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/464

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dniarza!... Zdawało mi się że Bóg sam skazywał tego człowieka popychając go w moc moją!... przycisnąłem sprężynę, która porusza podłogę statku, w tem właśnie miejscu na którem stał zdrajca nikczemny!... I stało się!..
Oto jest cała prawda, prawda!... jeszcze jedna chwila, jedno poruszenie zbrodniarza, a zostałabyś sierotą! broniłem się!... nie doznaję ani żalu, ani wyrzutów sumienia za ten czyn straszny wprawdzie, ale konieczny!... Nie spełniłem zbrodni... sumienie głośno mi mówi, że tylko wykonałem sprawiedliwy wyrok!...
— Mój ojcze... mój ojcze... — szeptała młoda panienka wzruszona rzucając się w objęcia Jakóba Lambert — przebacz mi żem przez chwilę podejrzewała cię o zbrodnię... Byłam szalona... ale byłam także bardzo litości i pożałowania godną!... Gdybyś wiedział jak wiele cierpiałam!... serce moje zmuszało się aby wierzyć w niewinność twoją, ale rozum mój dał się złudzić kłamliwym pozorom!... Widziałam!... nie wiedziałam!... byłabym oszalała, jestem pewna, gdyby te straszne wątpliwości dłużej trwały!... Teraz ciężar straszny jaki mnie przygniatał znikł!... Mogę całować twoje ręce, one są czyste od wszelkiego złego czynu!... Nic nie staje na przeszkodzie mojej miłości dla ciebie... nic czci mojej dla ciebie nie nadwyręża!... Widzisz, mój ojcze... patrz, płaczę jeszcze... ale w tej chwili to z radości!...
Jakób Lambert, po raz pierwszy w życiu uściskał serdecznie Lucynę, co biedną dzieweczkę wielce i rozkosznie wzruszyło.
— A teraz droga córko — powiedział potem — teraz kiedy dzięki Bogu, dzięki sile nie przepartej jakiej