Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakkolwiek szybkiem było to widzenie, przejęło ono inteligencyę Lucyny aż do głębi, jak błyskawica rozdzierająca chmury!... Odgadła!... zrozumiała!... Jej ojciec był niegodnym zbrodniarzem!... Spełnił w jej oczach najnikczemniejsze morderstwo!...
Młoda dziewczyna nie miała dosyć siły do zniesienia tej strasznej świadomości... Zdawało jej się, że ogniste obręcze głowę jej ściskają, że w uszach jej tysiące brzmi odgłosów, że ściany dokoła niej tańczą, a podłoga buja się jak trapez gimnastyka...
Głuchym krzykiem odpowiedziała na rozpaczliwy krzyk Maugirona, i padła bezprzytomna, przy drzwiach na wpół otwartych...
Nie można powiedzieć jednakże, aby straciła zupełnie samowiedzę; bo skoro Jakób Lambert, za chwilę, zbliżywszy się ku niej, pochylił się nad nią i podniósł ją z ziemi: zgroza i przestrach przezwyciężyły jej współomdlenie, otworzyła oczy i szeptała, wyrywając się z ramion, które ją obejmowały:
— W imię nieba, miej litość nademną!... nie zabijaj mnie tak jak jego!... nie zabijaj mnie!... boję się umrzeć...
— Cicho bądź nieszczęsne dziecko! — mówił Jakób Lambert, szeptem prawie, lecz tonem rozkazującym — cicho!... Czy chcesz mnie zgubić?... czy zapominasz, że jestem twoim ojcem?... dla czego prosisz o litość?... Czego się boisz!?...
Lucyna milczała, ale konwulsyjne drżenie wszystkich jej członków przekonywały, że z przestrachu wcale jeszcze nie ochłonęła... Zęby jej szczękały, twarz pokryła się ma-