Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak panie, pochwalam je, i gdyby to zależało tylko odemnie, oddałbym zaraz jutro Lucynę kasyerowi, i zapewniłbym jej więcej szczęścia, niż gdybym jej dał za męża miljonera...
— Na szczęście, to nie zależy od ciebie!...
— Niestety... nie!... pan jesteś jedynym opiekunem tego drogiego dziecka... pan jeden możesz rozporządzać jej życiem, ponieważ ja zrzekłem się wszelkich praw do niej i nie będę się wtrącał do niczego, dopóki mnie pan nie zmusisz do tego...
— Dopóki cię nie zmuszę? — powtórzył pan Verdier.
— Tak...
— Jakim Sposobem?...
— Jeżeli ją uczynisz zbyt nieszczęśliwą!.. Czyś pan zapomniał już tego coś uczynił przed chwilą?... Wypędziłeś ją od siebie!... wyrzuciłeś za drzwi z tego pokoju, nazywając córką wyrodną i przeklinając ją!... i gdybym się był wypadkiem nie znalazł tam, aby ją przyjąć w swoje ramiona i odnieść do jej pokoju, gdzie oddałem staraniom pani Blanchet, leżałaby zemdlona i bezprzytomna na bruku dziedzińca!... Pan ją zabijasz, panie Verdier, a ja chcę aby żyła!...
— Strzeż się, Piotrze Landry!... mówisz do mnie tonem, który mi się wcale nie podoba!...
— Niech mnie Bóg uchowa od zamiaru uchybienia panu — odpowiedział spokojnie podmajstrzy — ja tylko chcę panu powiedzieć i dać panu poznać, że jeżeli pan złamiesz swoje słowo, ja będę się uważał za zwolnionego z przysięgi mojej i działać będę tak jak będę uważał za stosowne...