Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kna jak anioł, a świeżość cery zapowiadała czerstwe zdrowie.
Piotr był nędznie ubrany; trząsł się cały ze wzruszenia; wielkie łzy spływały potokiem z oczów jego po policzkach wybladłych...
Dziecię trzymało ciastko w rączce. Zatrzymała się; utopiła w Piotrze Landry wzrok, w którem malowało się zdziwienie i litość zarazem, potem, wyrywając rękę swoją z ręki bony przybiegła do niego, i podając mu ciastko krzyknęła:
— Biedny człowieku, tyś głodny... ty płaczesz... masz, weź!... gdybym miała co innego, dałabym ci... ale mam tylko to, i to ci daję...
Co się działo w sercu nieszczęśliwego ojca, czytelnicy domyślają się zapewne... niemamy słów na wyrażenie tego...
Chwycił małą dziewczynkę, podniósł ją, przytulił do piersi, i ucałował z taką gwałtownością, że aż bona przestraszona przybiegła, aby mu ją wyrwać z rąk.
— Niech się pani nie boi... — jąkał — ja jej nic zrobię...
— Nie... nie... on mnie nic złego nie zrobi... — dodało dziecko — on nie ma miny złej, biedny człowiek... jeżeli chce pracować u nas, papa da mu robotę...
— Tak — powiedział sobie Piotr Landry — ona jest szczęśliwą!... ona jest nie tylko piękna, ale i dobra jak anioł... Mogę się teraz oddalić... uniosę w sercu szczęście na resztę dni mojego życia...
Mówiąc tak, Piotr był w dobrej wierze. Myślał znaleść w swojej duszy siłę do odejścia... Prędko jednak