Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziewczynie po raz drugi milczenie i dodał zwracając do Andrzeja.
— Pan mówisz, że ja pana obwiniam!?... Nie panie... oczywistość mówi za mnie!... ona pana obwinia, ona pana potępia!...
— Zabij mnie pan!... — krzyknął młody człowiek, załamując ręce — zabij mnie pan... ale nie znieważaj mnie w ten sposób!...
— Nie, panie — powtarzał pan Verdier — ja pana nie zabiję!... Nikt nie ma prawa wymierzać sobie sprawiedliwości, a wreszcie pańska śmierć byłaby bezużyteczną dla mnie... Jestem spokojny, widzisz pan sam, zupełnie spokojny... Boję się skandalu, lubię spokój, i pozostawiam ludziom, w których, ręku złożona jest sprawiedliwość troskę o pomstę społeczeństwa za zbrodnię wśród niego spełnioną!... Od pana jednak zależy jeszcze wyjście z tego złego położenia! Jesteś odkryty!... Jeżeli zechcę... będziesz zgubiony! — Kradzież w nocy, przez oficyalistę płatnego, spełniona w domu zamieszkałym!... — wszystko jakby umyślnie dla prokuratora... Pańska sprawa jasną jest jak dzień: ciężkie roboty cię czekają... Lepiej więc oddaj mi siedemdziesiąt tysięcy franków i portefel, a ja panu przysięgam, że nie wniosę skargi przeciw panu... przysięgam panu, że ci zostawię swobodę pójścia gdzie zechcesz... swobodę ćwiczenia się dalej w wybranym przez siebie fachu... Zastanów się pan, namyśl się dobrze zanim dasz odpowiedź, stosowną do tego co panu w tej chwili mówię nie powtórzę więcej, a za chwilę już będzie za późno...