Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

blady, z twarzą zmieniona, łamiąc ręce, i krzyknął głosem ochrypłym, zdławionym, zaledwie zrozumiałym:
— Okradzeni!... jesteśmy okradzeni!...
Jakoby za pomocą iskry elektrycznej, wieść ta straszna przebiegła z jednego na drugi koniec zakładu, i wszyscy robotnicy, opuszczając również swoją robotę, potworzyli grupy dla zamienienia zdań swoich o tem dziwnem zdarzeniu, o którem się dowiedzieli tak niespodziewanie.
Lucyna się podniosła z miejsca, i postąpiła naprzód chwiejnym krokiem.
— Mój Boże! — wyjąkała z wyrazem bolesnej trwogi — mój Boże, co powie ojciec?... Ach! jesteśmy zgubieni!...
Andrzej, jak piorunem rażony, padł na kamienną ławkę, jaka się znajdowała przed pawilonem. Usta jego powtarzały machinalnie:
— Ukradzeni!... jesteśmy okradzeni!...
— Uspokój się pani, błagam! — zawołał żywo Maugiron do Lucyny — jest to straszne nieszczęście bez wątpienia... ale może da się ono naprawić...
— Ach! panie — odpowiedziała młoda panienka w uniesieniu spowodowanem gwałtownością wzruszenia, wypowiadając bezwiednie całą myśl swoją. — Jestem spokojna... jestem silna... ale ja myślę o ojcu... i boję się...
Pobiegła prędko w stronę biura, a za nią poszli, Maugiron, pani Blanchet i inkasent banku.
Podmajstrzy mruczał przez zęby:
— Jakiem to ja miał racyę wczoraj wieczór! Węszyłem jakieś nieszczęście... nie myliłem się!... To dla te-