Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pani mi obiecała — kończył dalej cieśla — trzymać do tej pory Dyzię aż ja ją będę mógł wziąć do siebie do prowadzenia gospodarstwa... a do tego jeszcze bardzo daleko! Nadejdzie to dopiero może za jakie lat dwadzieścia co najmniej... Czyś to pani już zapomniała o tej obietnicy moja dobra pani Giraud?...
— Tak, tak... ja doskonałą mam pamięć, i nigdy nie zapominam tego co komu raz obiecuję...
— A więc?
— Cóż chcecie panie Piotrze? — dodała wdowa — są wypadki w życiu, które często w niwecz obracają nasze dobre chęci!... zdarzają się nawet okropne, których nie można było przewidzieć a którym przeszkodzić niepodobna.... Wtedy człowiek nie jest panem swojej woli i robi nie to co chce ale to co musi!... wtedy mimowolnie niedotrzymuje się słowa...
Matka Giraud umilkła.
— Wysilam moją głupią głowę, aby panią zrozumieć — rzekł cieśla — ale wszystko co mi mówicie moja pani Giraud, to dla mnie tak jakby kto po hebrajsku to gadał...
— Słuchajcież — odpowiedziała dobra kobieta — ja wam panie Piotrze opowiem rzecz całą w krótkich słowach; boję się że za tydzień to już dla nikogo nie będzie tajemnicą... Wiecie panie Landry, że nigdy nikomu nic złego nie zrobiłam...
— Nigdy!... przenigdy!... — wyrzekł ojciec Dyzi — jesteś pani najlepszą i najszlachetniejszą kobietą na ziemi, i o tem wie każdy dobrze....