Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówiłem w ten sposób... Zrobiłem źle, wiem o tem... czuję to... ale to wskutek wielkiego przywiązania... Trzeba mi darować i o tem wszystkiem zapomnieć!... Pan to zrobi, prawda?
Głębokie wzruszenie malowało się na twarzy pana de Villers, podczas kiedy podmajstrzy mówił do niego, ale w tem wzruszeniu nie było już pogardy, ani gniewu, lecz tylko rozczulenie.
— Piotrze! — wykrzyknął, chwytając za rękę robotnika — jesteś szlachetnym człowiekiem, masz zacne serce!... jesteś wart tysiąc razy więcej niż ja!... Dałeś mi lekcyę, której nie zapomnę i z której postaram się skorzystać!... Przepraszam cię, mój przyjaciela, za sposób niegrzeczny i niesprawiedliwy, w jaki z tobą postąpiłem przed chwilą...
Podmajstrzy zaczerwienił się ze wstydu.
— Pan mnie przepraszasz... pan... panie Andrzeju?... — wyjąkał.
— Tak, istotnie, przepraszam cię, i nie wstydzę się tego wcale...
— I będziesz mnie uważał za swego przyjaciela?
— Będę dumnym jak nim zostaniesz na zawsze, i nie będę miał nigdy lepszego nad ciebie...
— Ach panie! to za wiele zaszczytu dla mnie...
— Nie... oddaję ci tylko sprawiedliwość! — a ponieważ przyjaźń idzie w parze z zaufaniem, nie chcę mieć odtąd nic skrytego przed tobą... Tak Piotrze, ty masz racyę... kocham tę, którą słusznie uważasz za twoją córkę, i nie tylko kocham lecz ją uwielbiam!... Wiem, że to jest niedoścignione marzenie... aby ją nazwać kiedyś moją żo-