Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

płatnym przez jej ojca!... Zrozumiejże nareszcie panie podmajstrzy, jak jest śmiesznem i niewłaściwem, okazywanie tak wielkiego przywiązania, które umyślnie zdajesz się manifestować, i pamiętaj, że to przywiązanie, to oddanie się, o którem tak mówisz bez przestanku, i któremu pobłażanie panny Lucyny dodaje odwagi, powinny zostać zawsze w granicach szacunku i rozsądnego trzymania się na właściwem stanowisku!...
— Nie chciałem panu przerywać, panie de Villers — odpowiedział Piotr ze smutkiem, ale i ze stanowczością — lecz pan jesteś w błędzie, ja mam prawo do panny Lucyny...
— Jakie?...
Oczy podmajstrzego zaświeciły.
— Mam prawa ojca! — odpowiedział.
— Ty, prawa ojca? — powtórzył Andrzej. — Dajże pokój, chybaś oszalał!...
Piotr spuścił głowę.
— Nie — powiedział — nie jestem szalony, i pan to zaraz zrozumiesz!... Czyż ojcem nie jest ten, któremu się winno życie? Jeśli tak jest to powiem panu, że pewnego dnia, — zapewne o tem nie wiesz, bo byś przed chwilą nie był do mnie mówił z tak wielką szorstkością! Pewnego dnia, jest temu już bardzo dawno, panna Lucyna była jeszcze dzieckiem; zachorowała i była skazaną na śmierć przez doktorów... Pan Verdier opłakiwał ją już jak umarłą. Nadzieja wszelka była straconą i przygotowywano całun dla jej pochowania... Kochałem tę biednę małą istotkę, która się do mnie słodko uśmiechała, pomimo mego biednego ubrania robotniczego, i która nie pogardzała mojemi pieszczotami. Wtedy powiedziałem so-