Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słabe światło, migało przez przezroczyste firanki muślinowe, co znaczyło że Lucyna nie spała jeszcze.
W chwili gdy Andrzej myślą posyłał pocałunek do tego światła, ono zagasło.
Lucyna położyła się spać.
— Jakżebym pragnął żeby w słodkich snach swoich mnie widziała! — szeptał młody człowiek.
Potem, przygłuszając szmer swoich kroków, bo nie chciał być widzianym przez podmajstrzego, który mógł w tej właśnie chwili obchodzić w około zakład, skierował się do drzwi wyjściowych, dostał się do nich bez przeszkody i znalazł się nareszcie nad portem.
Statek próżny, którego wyładowanie dokonało się w ciągu dnia, stał na kotwicy wprost zakładu.
Skoro się kasyer oddalił z pięćdziesiąt kroków, dwie głowy charakterystyczne: Goberta i Wiewiórki, pokazały się na pokładzie ukrętu.
— Oto ptaszek wyfruwał — wyszeptał Wiewiór.
— Nie znajdziemy sroki w gnieździe — odparł Gobert, śmiejąc się szyderczo — ale jaja nie będą pewnie podebrane... O której godzinie pójdziemy ulżyć ciężaru dobrze wypchanemu portefelowi mojego ex-pryncypała?...
— Miedzy jedenastą a dwunastą... to najlepsza pora.
— Jest kwandrans na dziesiątą najwyżej... a więc mam czas przespać się, prawda Wiewiórze!?
— Przespać się!.. czyś oszalał!? Spać mu się zachciało!... Nie ma na to czasu mój gagatku!.. Dalej zerwij się na równe nogi, i rypaj w ślad za nim, tylko tak, żeby tego nie zauważył!
— Co!?... mam go śledzić?...