Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan, panie Andrzeju?...
— A dlaczegóżby nie?...
— Ależ to czynność inkasenta, nie pańska...
— Cóż to szkodzi, proszę pani?... Korona mi z głowy nie spadnie i nic nie ucierpi na tem moja godność kassyerska od tej chwilowej zamiany czynności, zapewniam panią; a wreszcie, gdyby to było potrzebnem dla domu Verdier, nie wahałbym się wziąć w rękę topór, i pracować razem z robotnikami przy wyładowywaniu statków ojca pani...
Lucyna zarumieniła się lekko, i spuściła oczy pod palącym wzrokiem, jaki utkwił w niej młody człowiek.
— O! znamy pańskie przywiązanie dla nas, panie Andrzeju... — wyszeptała — wiemy, że ono jest bez granic i jesteśmy panu, mój ojciec i ja, bardzo wdzięczni...
— Pani, nie spełniam nic więcej nad obowiązek — odpowiedział pan de Villers — a chciałbym mieć sposobność i módz spełnić go w całem znaczeniu tego wyrazu.
Chwila milczenia nastąpiła po tych ostatnich słowach.
Milczenie to zostało przerwanem przez Andrzeja.
— Pójdę na górę wziąść kapelusz — powiedział — i wychodzę natychmiast...
— Czy to tak pilne? — spytała Lucyna.
— Nic nie nagli, zapewne; ale jeżeli się spieszę z wyjściem, to dla tego, aby panią krócej pozostawić samą w zakładzie, w wypadku gdyby przybyli kupujący...
— Pan wie, że to mnie nic nie żenuje w żadnym razie, a wreszcie podmajstrzy Piotr, przyszedłby mi w razie potrzeby z pomocą... A propos kupujących —