Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech żyje wolność!... To mi się podoba!.. To lubię!... Idę już zaraz, żądam zapłaty tego co mi się należy, i nogi za pas!...
— Myśl istotnie twojej głupoty godna!... ażeby jutro wszyscy gadali w zakładzie: — że ten łajdak Gobert poczęstował Plutona befsztikiem z grynszpanu!... Tegoby tylko brakowało!...
— A jakże trzeba zrobić?...
— To proste jak drąg!... trzeba się z głupia frant dać wyrzucić za drzwi...
— Ojej!... nic łatwiejszego!... Pójdzie jak po stole!... Podmajstrzy nie jest i tak już mną zachwycony!... już zezem na mnie patrzy!... Wystarczy podrażnić go kruszynę, i już mnie wyśle do wszystkich diabłów...
— To dobrze!... ale przed pożegnaniem, pomyśl o kolacyi dla pana Plutona...
— Nie bój się, nie zapomnę. A, teraz jaki rozkaz dzienny!...
— Dziś wieczór, o jedenastej godzinie pod „Białą Królową” na bulwarze Clichy; naczelnik ma ci coś powiedzieć.
— Będę punktualny... Do widzenia wieczorem, mój stary Wiewiórze!...
Gobert dokończył butelkę, wyszedł z szynku i bez pośpiechu wracał do zakładu.
Podmajstrzy stał na progu drzwi, wychodzących na bulwar nadrzeczny. Mniemany robotnik przechodząc koło niego obtarł się o niego ramieniem. Podmajstrzy spytał się tonem stanowczym, ale zupełnie spokojnym:
— Zkad to wracasz?