Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Masz tymczasem dwadzieścia franków, zanim przyjdą lepsze czasy!...
— Wybornie!... Czy trzeba zrobić nowy zapas kiełbasek?...
— Niepotrzeba. Ta, którą mu dasz dziś wieczorem będzie ostatnia, i tę ja mu kupię...
— Aha! rozumiem....
Wiewiórka wyciągnął z kieszeni kawał mięsa, starannie obwinięty...
— Oto kolacya dla pana Plutona — powiedział.
— To będzie kara za joego łakomstwo! — odpowiedział Gobert, wyciągając rękę po zatruty kawał mięsa. — Ale czy nie będzie złych następstw z tego?...
— Jakich?...
— Zwykle, jak pies podwórzowy, nagle zdycha, to daje wiele do myślenia, podejrzewa się i przeto tylko strzeże się lepiej!...
— Zwykle... masz racyę, mój synu — odrzekł Wiewiórka — ale Pluton nie zdechnie tak nagle... Trutka jest dobrze skombinowana... Buldog będzie jutro jakiś nie swój, nie będzie chciał jeść, albo będzie jadł jednym zębem, i z pewnością nie odwali kity ostatecznie, jak w nocy z 14 na 15...
— Do diabła!... to po mistrzowsku!... Pysznie!... Wybornie!... — krzyknął Gobert. Za dziesięć minut pan Pluton będzie po śniadaniu.
— Teraz — mówił dalej Wiewiórka — opuścisz zakład gdzie twoja obecność od tej chwili jest bezużyteczną, i stałaby się kompromitującą...