Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma się co obawiać.... Wszyscy, wokoło mnie, ani przypuszczać będę, że Dyoniza nie jest moją córką...
Piotr Landry poruszył się zdziwiony.
— To ci się dziwnem wydaje — odrzekł nieznajomy. — Dam ci klucz tej zagadki; ale przysięgnij mi przedewszystkiem, przysięgnij na to co masz najdroższego w życiu, przysięgnij na życie Dyonizy, że mi wiecznie dotrzymasz tej tajemnicy....
— Przysięgam! — odpowiedział cieśla. — Nic z tego co mi pan powiesz, nie będzie powtórzone przezemnie, ani teraz, ani nigdy...
— Nazywam się Achiles Verdier — powiedział gość — jestem Paryżaninem z urodzenia, ale prawie całe moje życie spędziłem w koloniach zamorskich i byłbym tam jeszcze, gdyby nie wiadomość, że odziedziczyłem znaczny spadek, co mnie zniewoliło wrócić do Francyi wraz z moją córką... Niestety! ten spadek przyniósł mi nieszczęście!... Okręt którym płynąłem rozbił się, a straszny ocean pochłonął moje najwyższe dobro, moje dziecię ukochane...
Gość przerwał sobie. Wyciągnął chustkę z kieszeni, i zrobił gest jakby ocierał — zupełnie suche oczy...
— Ah! panie — wykrzyknął Piotr Landry — jakże pana żałuję! Jak musiałeś cierpieć!... jak cierpieć musisz jeszcze!...
— W okrótny sposób... oh! bardzo okrutny!... — odpowiedział Achiles Verdier. — Dziecko, to wszystko dla ojca!... Zdaje się życie własne ucieka, kiedy dziecko żyć przestaje! Ukochana istota unosi z sobą szczęście, nadzieję, przyszłość...