oczy, ścigał ją długo spojrzeniem. Skoro weszła na drogę, biegnącą między płotem cierniowym i ścianami budynków, mężczyzna ów powstawszy, rozejrzał się najprzód w około, czyli go kto nie śledzi, następnie podszedłszy chyłkiem do kępy drzew, zniknął w zaroślach. Rozgarnąwszy tam krzaki, wyjął z nich małą walizkę, z której dobył tużurek, okrycie i miękki pilśniowy kapelusz. Zrzuciwszy wtedy płócienną swą bluzę i czapkę podartą jaką miał włożoną na rudej peruce, przywdział na siebie ubranie dobyte z walizki i w oka mgnieniu, jak to zgadują czytelnicy, Owidyusz Soliveau stanął we własnej swoje, postaci.
Ubiór robotnika zajął w walizce miejsce wyjętego eleganckiego ubrania i Soliveau wdziawszy kapelusz, z walizką w ręku, wyszedł z zarośli, zwracając się ku drożynie, która przecinając wieś wiodła w stronę gościńca.
— Amanda dobrze mnie objaśniła — mruknął z cicha — jest to droga, którą Łucya iść musi i którą pójdzie jutro wieczorem. Nieszczęściem jednak nie będzie sama. Do kroć piorunów!.. Cóż na to poradzić? Tym gorzej dla Amandy...
Przybywszy na gościniec, zbliżył się do fiakra, który nań oczekiwał. Woźnica drzemał na koźle.
Zbudził go Owidyusz.
— Mój przyjacielu — rzekł. — Zabawić wypadło mi dłużej, niż sądziłem.
— Wszystko mi jedno — odparł powożący — wynająłeś mnie pan na godziny. Teraz jest piąta — dodał, patrząc na zegarek. — Gdzie pan jechać rozkażesz?
— Do Courbevoie.
— Gdzie to jest?
— W pobliżu Asnières.
— Wsiadaj pan.
Soliveau wsiadł, powóz potoczył się szybko i w trzy kwandranse później zatrzymał się przy Asnières.
— Pod jaki numer mam jechać? — zapytał woźnica.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/482
Wygląd
Ta strona została przepisana.