Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mamo! — zawołał — to nasz przyjaciel pan Garaud, ten który mi dał tego pięknego konika.
Korzystając z chwili, osobistość jaką chłopczyna nazwał panem Garaud nadeszła, łącząc się z matką i synem.
Joanna mocno zmięszana, starała się zapanować nad sobą i pokryć wzruszenie.
Nowo nadeszły był bladym, powieki mu drżały, a serce gwałtownie uderzało.
Pochyliwszy się, wziął Jurasia na ręce i ucałował w oba policzki mówiąc:
— Jak się masz mały!
Potem postawiwszy go na ziemi, zwrócił się ku Joannie mówiąc nie bez pewnej goryczy w głosie:
— Wiesz pani Portier, możnaby sądzić iż ty mnie się obawiasz... Zkąd to i dlaczego? Słyszałaś mnie dobrze przed chwilą, gdym wymówił twoje nazwisko, i zamiast zaczekać na mnie, przyspieszyłaś kroku. Niechcesz więc mówić zemną? Starasz się mnie unikać... cóżem ci zawinił?
Mówiąc te słowa, Garaud był smutnym, ponurym.
Młoda kobieta odpowiedziała z zakłopotaniem:
— Upewniam pana że się mylisz — nie słyszałam ciebie; spieszę się z powrotem do fabryki, pozostawiwszy w mojej stancyjce przy otwieraniu drzwi robotnicę, z przyczyny czego niespokojną jestem.
— Czy w rzeczy samej nie słyszałaś mnie pani? — pytał z niedowierzaniem Garaud.
— Wszak mówię panu.
— To nie racya abym ci wierzył. Unikasz wciąż zemną spotkania, mimo iż jesteś przekonaną, że szczęśliwym, nad wyraz szczęśliwym się czuje, mogąc z tobą pomówić słów kilka. Wszakze wiesz o tem Joanno?
— Panie Jakóbie — odparła żywo — nie zaczynaj mówić do mnie w ten sposób, jak to po kilkakrotnie