Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój Boże! mój Boże!
Raul upadły na duchu wybuchnął łkaniem.
— Spisałeś pan protokół? — zapytał prokurator Rzeczypospolitej pisarza.
— Tak jest panie...
— Odczytaj pan, podpiszemy go.
Pisarz odczytał natychmiast i protokół został podpisany.
Prokurator Rzeczypospolitej kazał zamknąć trumnę, położyć pieczęcie i wysłać furgonem przedsiębiorstwa pogrzebowego, również opieczętowanym do Paryża, gdzie służyć miała jako corpus delicti.
Drzwi od grobowca zamknięto.
— Chodź pan z nami — rzekł rozkazującym tonem szef Bezpieczeństwa po pana de Challins.
Raul machinalnie usłuchał, i poszedł jak gdyby pijany, chwiejącym się krokiem.
— Panią baronowę, i pana kochany adwokacie — rzekł prokurator paryzki do pani de Garennes i jej syna — nic więcej tu nie zatrzymuje. Możecie państwo udać się gdzie się wam podoba...
Filip skłonił się prokuratorowi, potem zbliżając się po Raula podał mu rękę z wyrazem głębokiego współczucia.
— Kochany kuzynie — szepnął mu do ucha — jeżeli w chwili obłędu, szaleństwa, spełniłeś coś złego, czego niewątpliwie dziś żałujesz, dowiedź że żałujesz, szczerem, zupełnem wyznaniem... Oświeć sprawiedliwość... Wpłynie to dobrze na przebieg sprawy... Odwagi! licz na mnie, pomimo wszystkiego, nie opuszczę cię nigdy.
— Więc ty sądzisz, że ja jestem zbrodniarzem, Filipie? — wyjąknąt Raul z niewysłowioną rozpaczą.
— Pytanie to zasmuca mnie i nie wiem prawdziwie co na to odpowiedzieć — odrzekł pan de Garennes. — Najdroższem mojem życzeniem, najgorętszym pragnieniem, jest ażeby niewinność twoja została dowiedzioną... Nieszczęściem musisz walczyć z oczywistością, ona to bowiem oskarża cię...
Z kolei baronowa zbliżyła się do Raula i rzekła mu:
— Idź za radami Filipa, biedne moje dziecię... Wejdź na drogę wyznań... W tem tylko jedyna dla ciebie nadzieja.
— Mój Boże! mój Boże! — rzekł pan de Challins skurczonemi rękami cisnąc rozpalone gorączką czoło — wszyscy mają mnie za zabójcę... Jestem zgubiony...
I w nagłem osłabieniu, byłby upadł na ziemię, gdyby szef Bezpieczeństwa stojący obok niego nie podtrzymał go ramieniem.
Filip i baronowa wyszli ze cmentarza, i szybko udali się do dworca.
Pociąg nadchodził. Zajęli w nim miejsca i odjechali do Paryża.


XXXV.

Podczas gdy fakta poprzednio opisane miały miejsce w gabinecie notaryusza Hervieux i na cmentarzu w Compiegne, oto co się działo w pałacu na ulicy Garancière.
O wpół do pierwszej sędzia pokoju miejscowego okręgu, jego pisarz, komisarz policyi z swym sekretarzem, zadzwonili do drzwi pałacu.
Berthaud otworzył.
— Czego panowie żądacie? — zapytał.
— Chcemy widzieć się z kamerdynerem Honoryuszem... — odpowiedział sędzia pokoju.
Honoryusz przybiegł natychmiast, i dowiedział się z zadziwieniem i przerażeniem, że przybyli w imieniu prawa, opieczętować wszystkie drzwi i zamknięcia.
— Ależ panowie, ja sam tu jestem — odrzekł. —