Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Genowefa złożyła ręce, wyciągnęła je do Raula i zawołała błagającym głosem...
— Ah, nie... nie... proszę pana... zaklinam nie mów nic tym paniom. Proszę cię Raulu na kolanach, błagam cię... niech one nic nie wiedzą...
— Nic!... — powtórzył Raul pognębiony. — A więc odmawiasz zostać moją żoną, i myliłem się sądząc, że mogłabyś mnie pokochać?...
— Ah! milcz pan!... milcz!... — rzekła dziewczyna prawie w obłąkaniu. Rozum tracę, słuchając pana! Nie wątp o mnie! Jeżeli mnie kochasz, ja cię kocham także, kocham cię ze wszystkich sił moich... Ale nie możesz mnie zaślubić... Podobne małżeństwo jest niemożliwe...
— Niemożliwe!! Dla czego?
— Pani de Brénnes, jeżeli trwać pan będzie przy tym zamiarze udania się do niej, powie że jesteś szaleńcem! Dowiedzie panu nieuniknione skutki mezaliansu, którego pierwszy byś pan żałował. Nakoniec ojciec mój nadał jej nademną prawa matki, ona nie zgodziłaby się nigdy na tak niestosowny związek... Oskarżyłaby mnie o przyciąganie pana, bez względu na szacunek jaki winnam samej sobie, na wstyd!... Wypędziłaby mnie ze swego domu!...
Raul zadrżał...
— Wypędzić, ciebie!! — powtórzył. — Margrabina wypędziłaby cię...
— Tak.
— Posłuchaj mnie, Genowefo wytłomacz się, ukrywasz coś, błagam cię otwórz mi swoje serce. Pani de Brénnes ma niewątpliwie przywiązanie do mnie, a przytem zdaje się kochać cię bardzo... Dlaczegożby, widząc wspólną naszą miłość, chciałaby przeszkodzić naszem u szczęściu? Dlaczegóż by miała sprzeciwiać się naszemu małżeństwu, i wypędzać cię z domu?
— Czy chcesz pan wiedzieć, dlaczego?
— Błagam cię, powiedz.
— Dla tego, że miłość którą dla mnie uczuwasz, byłaby ruiną jej nadziei...
— O jakiej mówisz nadziei?
— O nadziei ujrzenia panny de Brénnes wicehrabiną de Challins...
— Leonida! moją żoną!! — zawołał Raul zdumiony, nigdy bowiem myśl wypowiedziana przez Genowefę nie postała w jego umyśle. — Ależ to szaleństwo!
— To jest prawda, przysięgam ci! Oddawna już Leonida sądzi się być kochaną i z dnia na dzień oczekuje, kiedy się pan matce oświadczysz...
— Jakim sposobem wiesz o tem?
— Bez przerwy o tem przy mnie mówią. Panna de Brénnes rachuje na oświadczenie się. Słowa wyrzeczone przez pan a w Compiègne, w dniu pogrzebu pańskiego wuja, nie zostawiły jej żadnej co do tego wątpliwości... Była przekonaną, że pan mówisz o przyszłem z nią małżeństwie, tak jak i ja sama sądziłam, i Bóg wie jak mnie to bolało!
— A zatem Genowefo, sądziłaś, że byłem zakochany w Leonidzie, kiedyś ty tu była?...
— Czyż mogłabym być tak szalona i zarozumiała żeby przypuszczać, że o mnie myślisz? Nie, Bóg widzi, nie przypuszczałam tego ani na jedną chwilę!... a pomimo to cierpiałam myśląc, że panna de Brennes, zostanie twoją żoną.
— Leonida nie kocha mnie.
— Czyż ona zdolną jest kochać?
— Ja ją znam dobrze... Oczekiwała po mnie jednej tylko rzeczy, wielkiego majątku, któryby pozwolił jej zadawalniać pragnienia zbytków i rozkoszy... Niech się zjawi bogatszy, przełoży go nademnie.
— Niewątpliwie, ale ponieważ bogatszy się nie trafia, ciebie ona chce... Rozumiesz pan, że zwierzyć się przed panią de Brénnes, byłoby to wywołać jej gniew.
— O, gniew jej zniosę z lekkiem sercem. Ostatecznie chwilowo tylko zależysz od margrabiny i raczej pozornie aniżeli w rzeczywistości... Ojciec powierzył cię pani de Brénnes, lecz zachował swe prawa nad tobą... Udam się do niego, a z tej strony nie obawiam się odmowy... Szczęśliwym będzie wiedząc, ciebie szczęśliwą... Czy upoważniasz mie do powiedzenia mu o tem?
— Czyż mogę powiedzieć nie, teraz kiedym ci wyznała tajemnicę mego serca?
— A więc kochasz mnie, droga Genowefo?
— Boże! czy cię kocham!...
Raul upojony, przyciągnął dziewczę i objąwszy ją ramieniem przycisnął usta do jej czoła.
— To pierwszy pocałunek twego narzeczonego — rzekł.
W tej chwili dał się słyszeć odgłos powozu wjeżdżającego w dziedziniec.


XXVII.

Genowefa szybko wyrwała się z objęć Raula i pobiegła do okna.
— Pani de Brénnes — zawołała z przerażeniem, widząc matkę i córkę wysiadające z powozu.
— Uspokój się moja droga, moja najukochańsza — rzekł młody człowiek z uśmiechem — powitam te panie z całą zimną krwią, bądź pewna, że mowy o tobie nie będzie.., Wkrótce zresztą dom ten opuścisz... Nie tu miejsce przyszłej wicehrabiny de Challins.
W chwili kiedy Raul kończył te słowa, drzwi salonu otwarły się.
Margrabina z Leonidą ukazały się w drzwiach salonu.
— Czegóż to się dowiaduję mój drogi chłopcze, jesteś tu już podobno przeszło od godziny!
Raul uścisnął rękę matki, potem córki i odpowiedział:
— Istotnie... Rozmawiałem z panną Genowefą, która była tak dobrą, że dotrzymywała mi towarzystwa...
— Czas musiał wydawać się panu bardzo długi... — rzekła naiwnie Leonida.
— O nie, wcale nie, zapewniam panią...
— No nareszcie jesteśmy — mówiła pani de Brénnes — i mam nadzieję, że nam przebaczysz to mimowolne opóźnienie... Nie wiedząc, że tu jesteś, nie spieszyłyśmy się z powrotem...
Leonida zdjęła kapelusz i mantylkę... Podała to wszystko Genowefie, mówiąc do niej:
— Zanieś to do mojego pokoju, proszę cię... Nie będę potrzebowała dzwonić na Justynę...
Genowefa zaczerwieniła się po uszy, spoglądając na Raula.
Młody człowiek nagle zbladł. Brwi mu się