Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan de Vadans nie spał jeszcze. Zwrócił ku niej pytające spojrzenie:
— Wszystko załatwione — rzekła Honoryna.
— Masz kwit?
— Oto jest.
Hrabia rzucił na niego okiem, złożył i schował do bocznej kieszeni. Potem otworzył szufladę biurka, wyjął bilety bankowe i rzekł:
— Oto com ci obiecał.
— Dziękuję panu hrabiemu... Ale, wszak pan potrzebuje tu jeszcze moich usług...
— Tak jest, ty pogrzebiesz zwłoki hrabiny.
— Umarła! — zawołała Honoryna.
— Mniej więcej godzinę temu... Szczęśliwa, że umarła... Niech jej Bóg przebaczy!
Honoryna poszła uklęknąć przy śmiertelnem łożu.
Nazajutrz pan de Vadans udał się do merowstwa złożyć deklaracyę o śmierci hrabiny.
Lekarz sprowadzony przez niego uznał śmierć naturalną i dał pozwolenie pochowania.
W dwa dni potem zwłoki Joanny zaniesiono na cmentarz i złożono w grobie familijnym hrabiów de Vadans. Dwie osoby tylko, hrabia i Kacper, towarzyszyły w pochodzie na ostatei spoczynek zwłokom wiarołomnej żony, tak srogo ukaranej.
W trzy dni później zawiadomienia o zgonie hrabiny rozesłane były całemu światu arystokratycznemu przedmieścia Saint-Germain.
Joanna oddawna odsunęła się od tego świata, śmierć jej zaceni nie uczyniła w nim próżni, ani też nie wywołała żadnych komentarzy.
Maksymiliau porzuciwszy podróże, ponury i milczący zamknął się w swym pałacu na ulicy Garancière.
Odprawił wszystkich służących z wyjątkiem kamerdynera Honoryusza, kucharki Zuzanny i stangreta Berthaud. Zamknął drzwi przed, całym światem oprócz siostry, pani de Challins i siostrzeńca Raula, siedmioletniego chłopca, którego bardzo lubił.
Baronowa de Garennes z synem Filipem odwiedzała go od czasu do czasu, lecz hrabia przyjmował ich chłodno i bynajmniej nie zachęcał do dalszych stosunków.
Kacper umarł, pan de Vadans powierzył strzeżenie szaletu dwojgu poczciwym małżonkom, już w wieku podeszłym będącym.


XIV.

Powróćmy do doktora Gilberta de Vadans.
Ujrzawszy padającego pod ciosem swej szpady Maksymiliana i sądząc go śmiertelnie rannym, Gilbert stracił głowę, i w napadzie prawdziwego szaleństwa, uciekł nie wiedząc gdzie, prosto przed siebie powtarzając głośno i bezwiednie straszne zapytanie Boga Mściciela zadane pierwszemu mordercy:
— Kainie, coś uczynił z bratem twoim?
Przerażenie często wywołuje szaleństwo. W chwilach kiedy słabe światełko błyskało w mózgu Gilberta mówił:
— Czuję, że oszaleję!
Szedł, a raczej biegł tak po śniegu, przez dwie godziny. Nogi nareszcie nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała. Zatrzymał się i padł bezwładnie na brzegu rowu. Zmęczenie i zimno przyprowadziły je go umysł do pewnego względnego spokoju. Wraz ze spokojem, powróciła pamięć, a z nią zastanowienie, gdyż od chwili ucieczki z szaletu, Gilbert nie był w stanie zebrać myśli.
— Zabiłem mego brata — wołał Gilbert z rozpaczą — zabiłem sprowadziwszy hańbę do jego domu... Jestem nikczemnikiem... Spoliczkował mnie, to prawda i czuję jeszcze na twarzy gwałtowne uderzenie jego ręki... ale zasłużyłem na tę zniewagę, i powinienbym był skłonić głowę! Czyż miałem prawo bronić się, ja złodziej honoru, przeciwko temu którego śmiertelnie skrzywdziłem? Nie, sto razy nie! nędzniku zabiłeś brata!!
Gilbert ścisnął głowę rękami, i przez chwilę zdawało się, że szał znowu go ogarnie. Później raz jeszcze jasno i wyraźnie przedstawiło się jego oczom położenie w jakiem się znajdował.
— Co się stanie z Joanną? Porzucić ją byłoby nikczemnie. Cokolwiek bądź nastąpi, powracam do szaletu...
I zapomniawszy o znużeniu, Gilbert puścił się szybko z powrotem do Compiègne.
W godzinę zaledwie doszedł do kraty parku. Tu zatrzymał się osłupiały, chwiejący się na nogach.
Znany głos uderzył go i przez kraty ujrzał a raczej domyślił się Maksymiliana rozmawiającego z Kacprem.
— Żyje — wyszeptał — Bogu dzięki! nie zabiłem więc brata, ale Joanna jest na jego łasce. A ja bronić jej nie mogę, nie mogę opiekować się niemi. Jedna tylko rzecz pozostaje do zrobienia... Opuścić Paryż... opuścić Francyę... zniknąć!..
I oddalając się od szaletu, Gilbert szybko udał się do stacyi kolei. Pierwszy pociąg idący do Paryża zabrał go.
Wysiadłszy z pociągu udał się natychmiast na ulicę Garancière, wziął trochę ubrania, papiery, wartości, i udał się do swego bankiera. Podniósł znaczną sumę, polecił zrealizować cały swój majątek i trzymać go do dyspozycyi.
Zażądano na to trzy dni czasu.
Zmuszony czekać, zamieszkał w skromnym hotelu w Okolicy miasta mało uczęszczanej.
Przez te trzy dni, trapiony wyrzutami sumienia, w ciągłej gorączce, żył pod wpływem pewnego rodzaju obłąkania.
Nareszcie majątek zlikwidowany, wręczony mu został w bonach na okaziciela na Bank francuzki. Suma przenosiła trzy miliony franków.
Postanowiwszy udać się do Amoryki, Gilbert wziął weksle na Nowy-York. W przeddzień wyjazdu wpadł mu w oczy jeden z dzienników paryzkich. Wziął go w rękę i przerzucał machinalnie.
Krótka wzmianka nekrologiczna zawiadomiła go o śmierci hrabiny de Vadans. Zimny pot wystąpił mu na skronie, podczas gdy straszna myśl ogarnęła jego umysł.
Maksymilian dla nasycenia zemsty, może przyspieszył śmierć Joanny. W takim razie cóż się stało z dzieckiem?
Jedna tylko kobieta mogła mu powiedzieć... Honoryna. Pojechał do Compiègne i poszedł prosto do mieszkania Honoryny. Dom był zamknięty. Stukał długo we drzwi, lecz bezskutecznie.