Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

letów bankowych i arkusz stemplowego papieru, dany jej przez hrabiego. Wszystko to położyła na stole.
Na widok tych bogactw, oczy obojga małżonków rozszerzyły się niepomiernie.
Ręce wyciągnęli aby dotknąć się jedwabistego papieru Banku Francuzkiego.
Honoryna zapytała:
— Czy macie pióro i atrament?
— Mamy wszystko co potrzeba... — rzekł Mikołaj Vendame wstając i sięgając na komin, po małą, płaską buteleczkę i pióro stalowe mocno zardzewiałe.
Honoryna podała Mikołajowi arkusz stemplowego papieru.
— Napiszesz pan na tym papierze, co ci podyktuję... — rzekła mu.
Naturalna nieufność wieśniacza wyszła na jaw.
— To co mi pani podyktujesz?... — powtórzył chłop. Aha, więc ja muszę coś napisać...
— Przecież trzeba pokwitować z odebrania dziecka i pieniędzy.
— A... prawda... to słusznie.
Mikołaj zgiął stary numer „Petit Journal“ i, położył pod arkuszem papieru, dodając:
— No... jestem gotów...
Honoryna zadyktowała: {{f|align=left|lewy=10%|„Ja niżej podpisany, otrzymałem z rąk pani Honoryny Lefebvre, działającej w imieniu osoby, która nie chce być znaną, dziecko płci żeńskiej, wieku dwudziestu czterech godzin, noszącą imię Genowefa. Obowiązuję się wychowywać to dziecko przy sobie, jak gdybym był jej prawdziwym ojcem, otoczyć ją wszelkiemi staraniami, wychować przyswoicie, otrzymawszy za to pięćdziesiąt tysięcy franków, które przechodzą im moją własność i któremi rozporządzać mogę według woli. Pani Honoryna Lefebvre daje mi zapewnienie, że dziecko przyszło na świat legalnie, zapisane jest w księdze stanu cywilnego w miejscu uwodzenia. Zobowiązuję się, nigdy nie wyjawiać dziecku, że nie jestem jego ojcem“.} Mikołaj Vendame przestał pisać.
— Jest tu jedna rzecz — mruknął — która mi się nie podoba...
— Cóż takiego? — zapytała Honoryna.
— Jeżeli ta dziewczyna, będzie kiedyś potrzebować swoich papierów, swego aktu urodzenia, i jeżeli zażąda tego odemnie, będę w wielkim kłopocie co jej odpowiedzieć...
— W jakimże wypadku mogła by potrzebować tych papierów?
— No, przecież, gdyby za mąż wychodziła.
— Ah! do tego masz jeszcze najmniej osiemnaście lat czasu! Przez ten czas dużo wody upłynie, położenie zmienić się może zupełnie... Z resztą wystarczy powiedzieć Genowefie, że została wam powierzoną przez osobę której nie znacie, która miała powrócić, lecz więcej się nie pokazała i dla tego przyzwyczailiście się uważać ją za swoje własne dziecko.
— Ależ tak, tak — rzekła z żywością wieśniaczka. Kiedy przyjdzie ten czas, zawsze coś się znajdzie żeby małej wytłomaczyć. Pomyśl, że mamy dostać grubą sumę pieniędzy i żyć wygodnie do końca życia.
Mikołaj znowu umoczył pióro w kałamarzu.
Ostatnie słowa Julii, zawierały argument w jego o czach niezbity.
— Więc cóż dalej? — rzekł zwracając się do Honoryny.
Honoryna poczęła dyktować na nowo: „za przedstawieniem ninejszego kwitu obowiązuję się oddać dziecko, jeżeli zostanie zareklamowane“.
— Oddać dziecko... — zawołała wieśniaczka zaniepokojona, to dobrze... A pieniądze? czy także mamy je oddać?...
Honoryna poczęła się śmiać.
— Nie obawiaj się! — odrzekła. — Wszakże wyraźnie powiedziano w pokwitowaniu, że te pięćdziesiąt tysięcy franków, stają się waszą własnością i możecie robić z niemi co wam się podoba.
— No, to już wszystko dobrze...
— Czy jeszcze mam coś napisać? — zapytał Mikołaj.
— Tylko to: „Spisano w Nanteuil-le-Haudoin siedemnastego grudnia, tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego roku“.
— Już jest.
— Podpisz pan teraz.
Vendame podpisał grubemi literami i ozdobił ten podpis skomplikowanym i niezgrabnym zakrętem.
Honoryna wzięła papier stemplowy, odczytała to pismo ozdobione niezliczonemi ortograficznemi błędami, złożyła je starannie i włożyła do swego portfelu, mówiąc:
— Oto wasze pięćdziesiąt tysięcy franków. Przerachujcie sobie, czy jest wszystko...
Mikołaj schwycił paczkę papierów drżącemi rękami i przeliczył bilety bankowe jeden po drugim.
Julia przerachowała po raz drugi.
— Dwoje dzieci, świadkowie tej sceny, patrzeli i słuchali z otwartemi ustami, oczami rozszerzonemi z ciekawości.
Szczególniej mały chłopak dziewięcioletni, Julian, wytrzeszczał oczy i uszy wyciągał.
Żadne słowo nie uszło jego uwagi.
— Jest akurat pięćdziesiąt — rzekł Mikołaj.
— Tak jest, w porządku — dodała jego żona.
Honoryna powstała z miejsca.
— Już pani odchodzi? — zapytała Julia.
— Już, i to natychmiast.
— Nie chciałabyś pani przekąsić czego z nami... chociaż co prawda nie wiele mamy.
— Dziękuję, zamówiłam sobie kolacyę w oberży.
— Ale wszak przyjdziesz pani odwiedzić małą?
— Być może, ale nie na pewno...
— W każdym razie co do niej możesz pani spać spokojnie.. śliczne to dzieciątko ma teraz ojca i matkę, którzy bardzo ją będą kochać, i pilnować jak oka w głowie.
Mówiąc te słowa Julia była szczerą i mówiła to co miała na sercu.
— Dziecko nie jest jeszcze ochrzczone, uprzedzam was — rzekła Honoryna.
— To dobrze... Zaraz jutro zaniesiemy je do księdza proboszcza.
Honoryna opuściła folwark małżonków Vendame i powróciła do oberży, gdzie na nią oczekiwali woźnica i kolacya.
O trzeciej rano powróciła do Compiègne.
Otwarła małe drzwi parku kluczem danym jej prrez Maksymiliana i weszła do szaletu.