Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie ma panie hrabio... Pani hrabina jest w Compiègne.
— w Compiègne?
— Od czasu wypadku. Pan hrabia nic nie wie?
— Nic! Jakimże sposobem miałbym wiedzieć, kiedy ani listu ani depeszy nie miałem szczęścia ode brać... O jakimże mówisz wypadku?
Honoryusz w krótkości opowiedział to co już wiedzą czytelnicy.
— Kiedyż się to zdarzyło? — zapytał Maksymilian.
— Już więcej jak miesiąc temu.
Którzy służący znajdują się przy pani w szalecie?
— Żaden panie hrabo...
Maksymilian drgnął z zadziwienia.
— Jakto żaden? — zapytał — ani nawet pokojówka?
— Ani ona.
— Dla czego?
— Chcieliśmy wszyscy jechać do Campiègne... pan Gilbert zakazał nam opuszczać pałac.
— A więc któż jest przy pani?
— Jakaś kobieta umieszczona tam przez pana Gilberta.
— To dobrze...
Na tem pan de Vadans zakończył badanie, ale czoło mu się marszczyło coraz bardziej.
— Niech zaniosą światło do moich pokoi... rzekł szorstkim tonem.
— Świece są już zapalone — rzekł drugi służący wychodząc naprzód.
— To dobrze-powtórzył hrabia.
I wszedł na schody.
Honoryusz zabierał się iść za nim.
— Zostań! — rozkazał Maksymilian — nie potrzebuję cię... Zajmij się mojemi bagażami, które zostały w fiakrze.
Wszedł sam do swego sypialnego pokoju, i zaczął chodzić wzdłuż i wszerz, szybko, nierównym krokiem.
Żadne stanowcze podejrzenie, jasno sformułowane, nie ograniało dotychczas jego umysłu, lecz uczuwał instynktowny niepokój, myśl jakąś niejasną, której się nie mógł pozbyć.
— Co to wszystko znaczyć może? — szeptał — ze zmienionemi rysami i zaciśniętemi zębami. — Dla czego to dziwne odosobnienie? Po co ten zakaz wydany moim służącym, aby nie udawali się do szaletu, gdzie ich pani leży chora? Nie chcę żadnych robić przypuszczeń... mógłbym pójść za daleko... Zresztą po co przypuszczać, kiedy można mieć pewność? To co mi się wydaje dziwnem jest może bardzo prostem. Chcę wiedzieć...
Maksymilian zadzwonił. Honoryusz ukazał się we drzwiach.
— Co pan hrabia rozkaże? — zapytał.
— Niech mi sprowadzą powóz.
— Fiakr który przywiózł pana hrabiego, jeszcze nie odjechał.
— Niech zaczeka.
— Czy pan hrabia życzy sobie aby mu podać kolacyę teraz, czy jak powróci?
— Nie powrócę wcale, jadę do Compiègne.
Pan de Vadans, który jeszcze nie zdjął był z siebie futra, nie potrzebował żadnych do drogi przygotowań.
Opuścił swój pokój, otworzywszy naprzód szufladę i wziąwszy do kieszeni pęk kluczy, zeszedł na dół, wsiadł do fiakra mówiąc woźnicy:
— Na dworzec Północny.
Powóz szybko potoczył się po bruku. O wpół do jedenastej zatrzymał się na oznaczonym miejscu.
Ostatni pociąg idący do Compiegne tylko co miał ruszyć. Hrabia zaledwie miał czas wziąść bilet i wskoczyć do do przedziału pierwszej klasy.
Pociąg ruszył.
O wpół do dwunastej stanął przy dworcu Compiègne.
Noc była bardzo ciemna, powietrze zimne, śnieg grubemi płatam i padać zaczynał.
Maksymilian wszedł na drogę prowadzącą do szaletu. Szedł bardzo prędko.
Lewą ręką zdjął z głowy kapelusz, ażeby wystawić na działanie lodowatego wiatru swe czoło, pomimo ostrej temperatury okryte kroplami potu.
W niecałe dwadzieścia minut, przebiegł odległość z dworca do szaletu.
Stanąwszy przed bramą żelaznej kraty, zatrzymał się.
Przez kratę zagłębił spojrzenia w park ogołocony z lici.
Wśród ciemności, w dali błyskało światełko odbijające się na szybie jednego z okien szaletu.
Pan de Vadans wyjął z kieszeni, pęk kluczy, w które się zaopatrzył.
Z pomiędzy tych kluczy wybrał jeden, wsunął w zamek małych drzwiczek z boku kraty znajdujących się i otworzył je.
Przestąpił próg, zamknął je za sobą i spojrzał na domek stróża.
Domek ten był pogrążony w milczeniu i ciemnościach.
Hrabia zbliżył się i dwa razy zapukał w szybę. Prawie natychmiast okno się otworzyło i Kacper zaspany, zapytał:
— Kto tam?
— Ja, twój pan...
— odpowiedział Maksymilian cichym głosem.
— Pan hrabia! — zawołał Kacper zdumiony.
— Ciszej! Otwórz mi, mam ci coś powiedzieć...
Zamek natychmiast zaskrzypiał, drzwi się otworzyły i pan de Vadans wszedł do izdebki ciepłej jeszcze od piecyka tylko co zagaszonego.
Kacper pospieszył zapalić świecę, i zarzucić ubranie, wyszedł bowiem prosto z łóżka aby drzwi otworzyć.
— Jak się miewa pani hrabina dziś wieczór? — zapytał Maksymilian.
— Niegorzej jak zwykle, tak sądzę — odrzekł Kacper. — Pan Gilbert parę dni temu mi powiedział, że wkrótce będzie zupełnie zdrowa.
— Czy widziałeś dziś panią?
— Nie, panie hrabio. Ja pani nigdy nie widuję.
— Jakto, czyż ani razu nie byłeś w jej pokoju od czasu wypadku.
— Ani jednego razu... To mi jest zakazane, mówią mi o zdrowiu hrabiny lecz nie pozwalają mi jej zobaczyć.
— Brat mój jest tu, nieprawdaż?