Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XLII.

Genowefa była śmiertelnie blada.
Osłabiona niezmiernie, napróżno usiłowała podnieść się.
Śmierć zbliżała się zwolna, lecz zbliżała się na pewno.
Biedne dziecko myślało o Raulu, który miał przyjść, a ona nie będzie mogła wyjść do niego.
Wzruszenie jej było widocznem.
Zwróciło to zaraz uwagę pani de Garennes.
— Pewno to na dziś wieczór, rzekła do siebie.
Godzina śniadania wybiła.
Zarówno jak i z rana, Genowefa nie była w stanie opuścić łóżka.
Zaledwie mogła wypić filiżankę mleka, podaną jej przez baronowę.
Około szóstej wieczorem chora zdawała się odzyskiwać w części energię. — Gwałtowne rozdrażniemoralne, jak gdyby galwanizowało ją.
Widzieć Raula, było to żyć, a ona żyć chciała...
Genowefa wstała, ubrała się bez pomocy, zeszła na dół, zabrała miejsce przy stole, rozmawiała gorączkowo, zmuszając się do uśmiechu, udało jej się ukryć cierpienia.
Nic nie uchodziło przed okiem baronowej de Garennes i przekonanie, że schadzka oznaczoną jest na noc dzisiejszą, z każdą chwilą wzmacniało się. Pozostała długo w salonie i zatrzymała młodą dziewczynę dłużej, aniżeli zwykle.
Dziesiąta wybiła.
— Moje dziecię, — rzekła wtedy baronowa — czas na ciebie udać się na spoczynek... Zapewne spać ci się już chce.
— Spać? odrzekła Genowefa. — Nie pani, raczej czuję potrzebę wyciągnąć się na łóżku.
— A więc, przyjdę w tej chwili dotrzymywać ci towarzystwa... Zresztą dziś wieczorem masz zażyć podwójną dozę mikstury, według polecenia doktora.
Genowefa zadrżała na całem ciele.
Przypomniała sobie, że mikstura zawsze wywołuje nadzwyczaj bolesną kryzys.
Kryzys ta może przeszkodzić wyjściu z pawilonu, a przynajmniej przejściu przez park aby się dostać do muru i otworzyć młodemu człowiekowi drzwiczki wychodzące na brzeg rzeki.
— Jeżeli to pani wszystko jedno, wyjąknęła, nie wezmę mego lekarstwa dziś wieczór? Pani de Garennes udała wielkie zadziwienie i Zawołała.
— Nie chcesz brać lekarstwa, — i dla czegóż to moja śliczna?
— Czuję się jakby zbita...
— Tem bardziej należy zachowywać przepis lekarza.
— Rzeczywiście, pani... ale mnie się zdaje, że doktór nie dobrze się poznał na mojej chorobie.
— Cóż za przyczyna wzbudza w tobie takie myśli?
— Bo lekarstwo to, nietylko że nie uspokaja moich cierpień, ale owszem zwiększa je... a tak pragnęłabym, przynajmniej dziś wieczór, uniknąć tych strasznych boleści.
Nastawać, byłoby niezręcznością.
— Nie masz słuszności, rzekła baronowa, jednakże niech się tak stanie, jak sobie życzysz.... Ale przynajmniej napijesz się mleka.
— Nie, pić nie chcę, proszę cię pani, nic mi nie dawaj...
Niepokój powstał w umyśle pani de Garennes, i zapytała siebie:
— Czyżby ona powzięła jakieś podejrzenie?
Poczem po chwili namysłu, odpowiedziała sobie.
— Nie, to niepodopna... Nie domyśla się niczego, a dowodem tego jest, że przed chwilą pić nie odmówiła... Jest to zapewne kaprys chorej, a nic innego. Genowefa wstała z krzesła z wysileniem.
Baronowa zbliżyła się do niej z pośpiechem, i rzekła:
— Oprzej się na mojem ramieniu, moja najdroższa.
— O! niepotrzeba, mogę iść sama... Dziękuję pani po tysiąc razy, prawdziwie czuję się zawstydzoną, widząc panią otaczającą mnie ciągle takiemi staraniami. Jakimże sposobem zdołam się wywdzięczyć za tyle troskliwości?
— Pozwalając mi dalej, spełniać przy tobie rolę siostry miłosierdzia... No, chodź moje dziecię...
Biorąc wtedy pod rękę Genowefę, pomimo słabego jej oporu, wyszła z salonu i wolnym krokiem udała się w stronę pawilonu.
Młoda dziewczyna ze drżeniem myślała:
— Jeżeli długo przy m nie zostanie, nie będę mogła wyjść na spotkanie Raula...
Irytacya nerwowa, będąca rezultatem tej obawy, wywołała gwałtowne palpitacye, lecz chociaż prawie mdlejąca, Genowefa nie skarżyła się.
Pani de Garennes pomogła jej rozebrać się, położyła ją i tak jak poprzedniej nocy, zabrała miejsce przy łóżku.
— Przeczytam f ci „Nouvelles Diverses“ i feljeton, moja droga, rzekła.
Poczem rozkładając dziennik, który wyjęła z kieszeni sukni, czytać głośno zaczęli.
Genowefa nie słuchała i literalnie była jak na torturach.
Głos baronowej uderzał jej uszy, jakby jakieś monotonne i denerwujące mruczenie, wśród którego nie odróżniała ani jednego słowa.
Bezustannie patrzała na zegar, którego wskazówki coraz bardziej zbliżały się do godziny naznaczonej na schadzkę.
Wzruszenie biednej dziewczyny, zwiększało się z każdą chwilą.
Trucicielka, czytając nie traciła z oczu jej spojrzenia i powtarzała sobie:
— Nie omyliłam się, chwila nadchodzi.
Nagle, młoda dziewczyna, nie mogąc już dłużej wytrzymać, zawołała:
— Ależ pani się męczy, i to dla mnie! Wstyd mi prawdziwie, przestań pani czytać, proszę.
Pani de Garennes uśmiechnęła się, odpowiadając:
— Wcale mnie to nie męczy, moja droga „Nouvelles diverses“ są dziś bardzo interesujące... Posłuchaj tylko...
I znowu czytać rozpoczęła:
„Nogent-sur-Marne. — Wczorajszej nocy złoczyńcy wdarli się przez mur do własności pana Ginesty bankiera... Widocznym ich zamiarem było zrabowanie willi bankiera, która od dni kilku była wca-