Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zadzwoniła na służącego i rzekła mu:
— Depeszę tę do Nogent, do biura telegraficznego, natychmiast, chwili nie tracąc.
Służący odszedł, baronowa zaś poszła do ogrodu wyszukać Hieronima, starego ogrodnika.
Znalazła go bardzo zajętym pielęgnowaniem krzaku fuksyi.
— Piękny czas, pani baronowo, rzekł kłaniając się — burza zeszłej nocy zrobiła wprawdzie wiele szkody w kwiatach, ale potrzebowały one bardzo dobrego polania. — Woda doskonale im zrobiła... Teraz ziemia przynajmniej jaki tydzień będzie wilgotną.
— Ta zmokła ziemia, odrzekła pani de Garennes, pozwoliła mi dostrzedz przed chwilą, że ktoś wdzierał się w nocy do parku.
Ogrodnik zrobił wielkie oczy i wydał okrzyk zadziwienia.
— Do parku! Ktoś wchodził do parku w nocy!! zawołał nareszcie uderzając w dłonie, Oh! gdybym go...
— Ciszej!! przerwała baronowa... Nie podnoś głosu! To czego się dowiedziałam, musi pozostać w tajemnicy... Nie należy przestraszać ludzi w domu, ale chodź ze mną pokażę ci, że się nie myliłam.
Hieronim poszedł za baronową, mrucząc pod nosem.
— Czyż to podobua, wielki, święty Boże! czyż to podobna!!
Pani de Garennes zaprowadziła go do alei, gdzie spostrzegła pierwsze ślady kroków.
— Patrzaj — rzekła, wszkazując na odciśnięcia.
Ogrodnik przyglądał się zdumiony.
— Na honor to prawda, wyjąknął, dalibóg prawda! Ktoś przyszedł zrywać nasze owoce.
— Albo okraść mnie — odrzekła baronowa.
— To bardzo być może. — Ale którędy ten łotr się tu dostał?
Pani de Garennes otworzyła furtkę i zaprowadziła Hieronima, na drogę nadrzeczną do kupy kamieni.
— O to co pozwoliło mu wdrapać się na mur, a potem do parku.
— Niewątpliwie wlazłszy na tę kupę kamieni, mógł się schwycić za wierzch muru. — Natychmiast idę uprzedzić władzę, mera i strażnika.
— Zabraniam ci tego, powtarzam ci, że nie życzę sobie żadnych robić alarmów. — Ostatecznie nic nie ukradziono. A to rzecz najważniejsza... Namyślę się jeszcze.
— Niech tak będzie, jak pani baronowa rozkazuje, — odrzekł Hieronim. Ale gdybym ja tu był w parku, z dobrą strzelbą, nabitą grubym śrutem, wtedy kiedy ten łotr tu przechodził, wsadziłbym mu z przyjemnością cały nabój niżej krzyża!
Słysząc ogrodnika mówiącego o strzelbie, pani de Garennes uśmiechnęła się sardonicznie.
Pokręciła głową i powtórzyła tylko:
— Namyślę się.
Poczem wszedłszy z Hieronimem do parku, furtkę zamknęła za sobą na klucz.
— A zatem zrozumiałeś dobrze, rzekła, nikt nie powinien wiedzieć, że ktoś dobrał się do parku dzisiejszej nocy przez mur.
— Pani baronowa może być spokojną... Będę niemym jak ryba, i oczekiwać będę rozkazów pani baronowej.
Hieronim powrócił do swych kwiatów, a pani de Garennes do swego apartamentu.
Na śniadanie ukazała się Genowefa.
Siły, które jak jej się zdawało, powróciły, zdradziły ją. Czuła się bardziej znużoną i słabszą, a niżeli dnia wczorajszego.
Palpitacye powróciły bolesne i zaduszające.
Cierpienia doświadczane przez młodą dziewczynę, zostawiały widoczne ślady na jej bladych licach.
Jadła zaledwie cośkolwiek z trudnością, lecz zato wypiła filiżankę mleka, do którego baronowa wlała dwie krople digitaliny.
Śniadanie zaledwie miało się ku końcowi, kiedy odgłos dzwonu przy drzwiach kraty willi dał się słyszeć.
Kilka chwil później, służący oznajmił przybycie pana Filipa de Garennes.
Filip uściskawszy matkę, zapytał Genowefę z wyrazem żywego zainteresowania:
— Jakże, czy pani lepiej się czuje, panno Genowefo?
— Dziś z rana, mogłabym panu odpowiedzieć: tak! — odrzekła panna do towarzystwa, z melancholicznym uśmiechem — sądziłam się być wyleczoną.
— A teraz?
— Teraz widzę, że zbyt prędko powzięłam nadzieję... czuję się bardzo osłabioną i mocno cierpię.
Mówiąc te słowa Genowefa z bladej stała się siną.
Obiema rękami schwyciła się za piersi.
Jej oczy zdawały się chwiać, podczas gdy z ust półotwartych wydobywały się głuche jęki.
Wkrótce potem dostała ataku konwulsyi.
Podczas tej kryzys trwającej kilka minut, baronowa wraz z synem ratowali swoją ofiarę, i udawali nadzwyczajną pieczołowitość, lecz ani śladu litości, stan nieszczęsnego dziewczęcia nie wzbudził w sercach jego katów.
Wkrótce przyszło uspokojenie i Genowefa mogła choć z trudnością zawlec się do swego pokoju wsparta na ramieniu baronowej.
Kiedy pani de Garennes powróciła do syna, który pozostał w pokoju jadalnym, pierwsze jej słowa były.
— Na szczęście nadchodzi chwila, w której zostaniemy uwolnieni od tego zepsutego i chytrego stworzenia!
— Zepsutego i chytrego! powtórzył Filip zadziwiony. — Cóż to znaczy?
— Poprostu, że oszukaliśmy się, biorąc ją za uczciwą dziewczynę!
— A więc nią nie jest?
— Do tego stopnia, że przyjmuje kochanka tu, wśród nocy, w moim domu!
— Kochanka! zawołał młody człowiek.
— Tak jest kochanka.
— Czy jesteś tego pewną, moja matko?
— Posiadam dowód...
— Jakiż to dowód?
Pani de Garennes pokrótce opowiedziała synowi o tem, co tak niedawno odkryła.
— Widziałaś ślady kroków, tego nie zaprzeczam, — odrzekł młody człowiek, ktoś wkradł się do parku, to także niewątpliwe... ale czyż ten człowiek był tu dla Genowefy?
— Jakże wytłómaczysz błotniste ślady nóg w dolnym pokoju pawilonu?