Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po przebyciu muru, wzrok jej machinalnie padł na brzeg trawnika okalającego klomby.
Nagle zatrzymała się.
Spostrzegła na ziemi zmiękczonej głębokie ślady nóg.
Bardzo zadziwiona, cokolwiek nawet przestraszona. chciała zbadać gdzie te ślady zaczynały się, i szukała ich oczami w gwęstwinie krzaków, wśród liści oberwanych i połamanych gałęzi.
Obszedłszy w około kląby, baronowa odnalazła ślady na piasku sąsiedniej alei i w krzakach rosnących wzdłuż muru parku, i nie straciła ich z oczu, aż przy miejscu w któreni odłamki gruzu i wapna wskazujące świeże wdzieranie się po murze, okrywały ziemię.
Obok tych odłamków, ślady nóg głębsze były od innych.
— Ktoś wchodził tu tej nocy... rzekła do siebie pani de Garennes. Przebył mur tu... Któż to taki? Złodzieje być może...
Uzbroiwszy oczy lornetką, pochyliła się, aby bliżej i uważniej przypatrzeć się śladom.
— Noga bardzo mała, elegancka i dobrze obuta, ślady te pozostawiła, mówiła dalej. — Człowiek, który wszedł tu, wdrapując się przez mur, miał na nogach buty od dobrego szewca... Co to może znaczyć?
W nadziei znalezienia rozwiązania tej zagadki, baronowa poszła aż do małej furtki, otworzyła ją i iść zaczęła po brzegu Marny wzdłuż muru parku.
Na trawie zgniecionej spostrzegła ślady błota.
Szła za temi śladami aż do stosu kamieni, które dozwoliły Raulowi wspiąć się na mur.
Po za tem trawa nie była już zgniecioną, ani też obłoconą.
— Tu więc przebył mur! pomyślała pani de Garennes... Ależ to dziwne!
Weszła do parku z zamiarem pokazania ogrodnikowi swego odkrycia.
Około trawnika spotkała swoją pannę służącą, niosącą dzbanek zapełniony mlekiem po brzegi.
— To mleko dla panny Genowefy? zapytała jej.
— Tak, pani baronowo.
— To dobrze, sama jej zaniosę.
Pani de Garennes wzięła dzbanek, udała się do głównego korpusu willi na pierwsze piętro, przebyła oszklony korytarz prowadzący do pawilonu, i weszła do pokoju młodej dziewczyny.
Genowefa tak jak poprzedzającego dnia, na odgłos otwierających się drzwi, obudziła się i podniosła się na poduszkach.
Od pierwszego rzutu oka, baronowa zauważyła spokój na uśmiechniętej twarzy swojej panny do towarzystwa, która zdawało się odzyskała cokolwiek sił.
— Jak się zdaje, dobrze spałaś, moje drogie dziecię, rzekła pieszczotliwym głosem i tonem hypokryckiej pieczołowitości.
— Tak pani, i dziś rano czuję się bardzo silną.
— Bogu niech będą dzięki! Ale nie należy zbytecznie ufać tej dzielności! Odpocznij jeszcze... Dam ci filiżankę mleka.
Baronowa przelała w karafkę mleko z naczynia, które przyniosła.
Napełniła filiżankę, umieściła ją na nocnym stoliku, i zeszła na dół.
Żaluzye były zamknięte.
Otworzyła je.
Słońce nagle oświeciło promieniami mały pokoik, w którym Raul z Genowefą niedawno jedno obok drugiego, przeżyli kilka godzin szczęścia. Baronowa de Garennes spojrzała na około siebie i nie mogła powstrzymać gestu zdumienia.
Na woskowanej posadzce ujrzała mnóstwo śladów tego białawego błota, przyczepiającego się do podeszew na brzegach Marny, kiedy grunt jest rozmokły wskutek deszczu lub wylewów..
Ślady błota szły od drzwi, aż do kanapy.


XLI.

— A cóż to znowu znaczy? poszepnęła pani de Garennes blednąc. — Ten nocny włóczęga, który przelazł przez mur parku, był aż tu? — Cóż się to dzieje w moim domu, bez mojej wiedzy? Genowefa przyjmuje kogoś, to nie ulega wątpliwości — ale kogo?
Nagle prawie pod sofką, na której Raul położył zemdloną Genowefę, spostrzegła zgnieciony papier.
Szybko schyliła się, wyciągnęła rękę i papier podniosła.
Chociaż nakreślone ołówkiem, litery pozostały wyraźne: Baronowa odczytała z łatwością te słowa:

Moja najdroższa!
Jutro wieczór wejdę do parku o godzinie wpół do dwunastej. Łatwo ci będzie wyjść z pawilonu, który zajmujesz sama i przyjść połączyć się ze mną, około furtki wychodzącej na brzeg rzeki“.

— Ah! chytre stworzenie! rzekła baronowa stłumionym głosem. Ma kochanka, i to kochanka ośmielającego widywać się z nią tu, w moim domu. Ależ to szczyt zuchwalstwa i bezczelności. — Nieznani tego pisma. — Człowiek dostający się do tego domu nocną porą, mógłby odgadnąć co się tu dzieje, podpatrzyć moją tajemnicę! Kto on jest? Muszę się o tem dowiedzieć... I dowiem się...
Pani de Garennes wsunęła list do kieszeni, i ułożywszy swoją twarz tak, aby nie dać poznać gniewu jaki ją opanował, weszła na pierwsze piętro.
Genowefa siedziała na łóżku, zamierzając wstać.
— Wstajesz już moje dziecię, zapytała baronowa, ze zwykłą udaną słodyczą.
— Oh! tak pani, już wielki czas.
— Nie ma nic pilnego.
— Wstydzę się istotnie tak być leniwą.
— Spoczywać, kiedy się jest chorą, nie nazywa się to lenistwem. — Dobrze noc przepędziłaś?
— Wybornie.
— I nie miałaś palpitacyi?
— Kilka tylko razy, lecz nie tak często jak zwykle i nie tyle gwałtowne. — Cierpienia moje wkrótce zdaje się, ustaną zupełnie, i będę mogła rozpocząć na nowo moją służbę przy pani...
— Tem lepiej, moja najdroższa, lecz nie uwodź się pozorami powrotu sił, — znasz przysłowie: Kto idzie powoli, dalej zachodzi.
Baronowa wyszedłszy z pokoju Genowefy, zeszła na dół do swego mieszkania, wzięła arkusz papieru, i drżącą ręką nakreśliła słowa następujące:

Filip de Garennes, ulica Assas, Paryż, przyjeżdżaj do Bry zaraz po odebraniu depeszy. Pilne“.
Baronowa de Garennes“.