Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idę za wami, moja kobieto...
I młody człowiek wszedł za wdową do sali oberży.
Saturnin wyprzągł konie.
Umieścił furgon na poprzek pod szopą, służącą za wozownię, zaprowadził konie do stajni, rozebrał je, wytarł słomą, a znając dom doskonale, dał im wszystko czego tylko potrzebować mogły, t. j. wody, siana, owsa i słomy.
Spełniwszy ten obowiązek, wszedł do sali oberży gdzie Raul wydawał rozkazy ażeby wieczerza była jak można najobfitszą, i przygotowane dwa pokoje.
Matka Magloire zadziwioną była przyjemnie a jednocześnie nieprzyjemnie, niespodzianym przyjazdem podróżnych, o tak późnej godzinie.
Przyjemnie, ponieważ grosz wpadnie do kieszeni.
Nieprzyjemnie zaś, bo samej trudno będzie podołać robocie, do której ten przyjazd ją zmuszał.
Słyszeliśmy jak dobra ta kobieta mówiła Julianowi Vendame o dziewce pomagające jej w niedzielę, kiedy goście schodzili się do oberży.
Pomyślała, że najlepiej będzie pójść sprowadzić tę dziewczynę i prosić ją o pomoc w przygotowaniu wieczerzy i uporządkowaniu pokojów.
— Bądź pan chwilkę cierpliwym — rzekła do Raula, wnet powrócę.
I pobiegła na wieś aby wyszukać Franciszkę.
Młody człowiek upadł na krzesło i pogrążył się w smutnych myślach.
Po upływie pięciu minut wszedł Saturnin.
— Cóż to? pana samego tu zostawili — rzekł — gdzież jest wdowa Magloire?
— Wyszła...
— Poczciwa kobieta... zapewne po prowizye... Zaraz powróci... Czy nie czujesz pan potrzeby ochłodzenia się? taki upał i kurzawa?... Ogień mam w piersiach.
— Nie — rzekł Raul — zaczekam na wieczerzę.
— Jak się panu podoba... ale pozwolisz pan, że ja siebie poczęstuje czemś płynnem.
— Owszem.
Saturnin wszedł za bufet wdowy, wziął butelkę, nalał sobie dobrą miarkę wódki, dolał wody i wypił z rozkoszą, aby sobie wypłókać podniebienie, jak mówił.
Wdowa Magloire ukazała się wkrótce z Franciszką.
Ta ostatnia była to rzeźka wieśniaczka, pełna dobrych chęci, które okazała z zadziwiającą energią zabierając się do gotowania wieczerzy jeżeli nie zbyt delikatnej, to za to obfitej. Oberżystka tymczasem pytała się Raula:
— Pan będzie jadł tutaj wieczerzę, czy też w swoim pokoju?
— Tutaj — odpowiedział młody człowiek, z wielkiem zadowoleniem Saturnina, który powiedział sobie:
— Bogu dzięki, przynajmniej nie jest dumny.


VI.

Oberżystka nakryła do stołu i zwracając się do woźnicy, zapytała:
— Czy panowie jutro zrana odjeżdżają?
— O wschodzie słońca.,. Musimy stanąć w Compiègne na dziesiątą rano...
— Bardzo dobrze panowie uczynili, zatrzymując się tu i to w samą porę. Będziemy mieli burzę.
— To nam wszystko jedno. Jesteśmy pod dachem, a po burzy przynajmniej nie będzie takiego kurzu na drodze.
Szybko podaną wieczerzę zjedzono w milczeniu; dwaj ludzie znużeni udali się do swoich pokoi, Franciszka odeszła, pani Magloire pozamykała drzwi i poszła spać, wkrótce wszyscy w całym domu pomimo huku grzmotów w głębokim śnie byli pogrążeni.
Niebo otworzyło swoje upusty. Deszcz lejący jak w czasie potopu, rozmiękczał ziemię piasczystą w której koła wozu zagłębiały się prawie po osie.
Koń poganiany przez Juliana Vendame ciężko dyszał i z wielkim trudem postępował naprzód.
Nagle ogromna błyskawica rozpędzając ciemności oświeciła róg muru.
Vendame nachylił się do Filipa.
— Przyjechaliśmy na miejsce, teraz wysiadajmy, jesteśmy zmoczeni do nitki, ale to mała rzecz... deszcz jest ciepły.
Filip włożył płaszcz kauczukowy, w który się zaopatrzył i wysiadł z wozu.
Julian przywiązał konia i drzewa i poszedł za swoim panem.
Przed nimi ukazał się mur dość wysoki z nizkiemi drzwiami pośrodku.
— O to drzwi o których mówiłem, ułatwią one nam nadzwyczaj robotę — rzekł Vendame — za tym murem, znajduje się podwórze oberży. A w tem podwórzu na prawo szopa, pod którą stoi furgon.
— A jeżeli zmienili plan? — wyszeptał Filip — jeżeli się wcale nie zatrzymali w Pontarmé?
— To nie prawdopodobne... Zresztą zaraz się przekonamy... Zaczekaj pan na mnie, pójdę na zwiady...
Julian przy świetle błyskawicy, pocisnął klamkę i popchnął drzwi, które się otworzyły.
Zanim się wejść ośmielił na podwórze, wsadził głowę i utkwił wzrok w głównym budynku mieszkalnym będącym po lewej stronie.
W żadnem z okien oberży nie było światła. Ciemności te uspokoiły go... Przeszedł próg i zbliżył się do szopy.
Światło błyskawicy jednocześnie z ogłuszającem uderzeniem piorunu, dało mu spostrzedz furgon ze swoim wysokim kabryoletem i długą skrzynią.
Furgon ten jak wspominaliśmy stał na poprzek. Można było obejść go ze wszystkich stron.
— Wybornie się składa, myślał Julian. — Aby tylko, klucze w które się zaopatrzyłem otworzyły skrzynię...
Vendame, wydobył z kieszeni kilka kluczy podobnych do tego, jaki Saturnin wręczył Raulowi, na ulicy Garancière, po włożeniu trumny hrabiego de Vadans do furgonu.
Klucze te były najrozmaitszych kalibrów.
Julian wziął pierwszy z brzegu, i lewą ręką począł prowadzić po boku skrzyni, szukając otworu zamku. Palec jego natrafił na otwór okrągły wśródku, którego był trójkąt żelazny.
— Mam go — rzekł do siebie — i spróbował wło-