Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeszkodził mu odgłos kroków w sąsiednim pokoju.
Młoda dziewczyna, szybko usiadła i wzięła w rękę porzuconą robotę.
Pan de Challins udał się ku drzwiom salonu, w których ukazała się baronowa de Garennes i Filip.
— Jesteś już mój drogi chłopcze, rzekła baronowa, do młodego człowieka, podczas gdy Filip serdecznie ściskał go za rękę.. Czy dawno już tu jesteś?
— Kilka minut zaledwie moja ciotko.
— Na szczęście nie byłeś sam... Genowefa dotrzymała ci towarzystwa.
— Tak jest, moja droga ciotko i podziwiałem z jakim wdziękiem i zręcznością, panna Genowefa włada igłą.
— Panna Genowefa posiada wszystkie przymioty — zawołał Filip, — ale nie lubi, żeby jej o tem mówić.
Genowefa zarumieniła się.
— Zabrania entuzyazmu, mówił dalej Filip, i muszę się co do tego jej wytłómaczyć...
Młoda dziewczyna spojrzała na Filipa.
— Wytłómaczyć! mnie! wyjąknęła.
— Tak jest pani, ponieważ bez względu na dane słowo, prosiłem moją matkę, żeby po raz ostatni jeszcze udała się do pani...
Genowefa skrycie spojrzała na Raula, Raula, przed którym ukryć oświadczenie Filipa uważała przed chwilą za rozsądne.
Biedna dziewczyna drżała na całem ciele. Filip mówił dalej:
— Mam dla pani, najwyższy szacunek, a szacunek ten wzbudziło we mnie postąpienie pani — szczere wyznanie uczynione mojej matce, że serce pani nie należy już do niej. — Sytuacya nasza teraz jest jasną i szczerą... Utraciwszy wszelką nadzieję, potrafię nakazać milczenie mojej miłości, lecz jeżeli nie mogę uwielbiać pani jako narzeczonej, nie mniej przeto kochać cię będę jako siostrę. — Pozostań więc z nami jak możesz najdłużej... Pozostań pani, aż do dnia, w którym ten którego masz zostać żoną przyjdzie porwać panią z pośród nas.
Raul słuchał z głębokiem rozczuleniem słów swego kuzyna.
Cieszyły go te dobre słowa zwrócone do Genowefy, lecz dość miał panowania nad sobą i przytomności umysłu, ażeby udawać, że ich nie rozumie.
— Winien ci jestem rozwiązanie zagadki kochany Raulu, — rzekł Filip — i zaraz je będziesz miał.
Pragnąłem z panny Genowefy uczynić baronową de Garennes...
— Zasługiwała na to niewątpliwie, — wyjąknął pan de Challins z pomięszaniem nie do wypowiedzenia.
— Ale na nieszczęście nie jest już wolną, — mówił dalej młody adwokat — znajduję więc rozsądniejszem i bardziej uczciwem poddać się memu losowi, aniżeli walczyć z niepodobieństwem. — A teraz panno Genowefo bądź wspaniałomyślną i powiedz mi, że przyjmujesz moje tłómaczenie się i pozostańmy dobrymi przyjaciółmi.
— Oh! tak, dobrymi przyjaciółmi! zawołała młoda dziewczyna — dziękuję panu z całego serca.
Filip wziął rękę panny Genowefy i z szacunkiem uścisnął.
— Brawo! zawołała pani de Garennes. Zgoda, pokój, zjednoczenie zapanują, będę już tylko myśleć o przyprowadzeniu do skutku projektu który powzięłam.
— Projektu? zapytał Filip, grając ciągle komedyę.
— Tak jest... projektu którego może nie uznasz zarówno jak Raul, gdyż nie dozwoli on, tak często nam się widywać.
Genowefa i pan de Challins spojrzeli na siebie z niespokojnością:
Baronowa mówiła dalej:
— Zresztą macie interesa, które was zatrzymują w Paryżu, i pewno nie myślicie obadwaj, o używaniu roskoszy willegiatury.
— Więc opuszczasz Paryż moja ciotko? zapytał Raul z wzrastającym niepokojem.
— Tak, moje kochane dziecko, mam zamiar przepędzić na wsi resztę pięknych dni... Bardzo mi to dobrze zrobi... i Genowefie także... jak się spodziewam.
— I gdzie wyjeżdżasz moja matko? zapytał Filip.
— Nie daleko ztąd, do Bry-sur-Marnes, będę doglądać robotników, dokonywających reperacyi w mojej willi.
— Wszak to spacer! odrzekł adwokat. — Po pracy z Raulem pojedziemy przepędzić z wami parę godzin, aby odpocząć po naszych trudach...
— Otóż to właśnie... będziecie przywozić nam najświeższe paryzkie nowiny.
— Kiedy wyjeżdżasz moja ciotko?
— Pojutrze, jak się zdaje. — Od dziś zajmę się memi pakunkami.
Raul z Genowefą znowu zamienili spojrzenia.
Wyjazd ten był dla nich praw dziwem rozłączeniem. Zamiast widywać się co dzień, będą widywać zaledwie raz na tydzień, i myśl ta przyprowadzała ich do rozpaczy, lecz nie byli w możności wpłynąć na zmianę postanowienia baronowej.
Oznajmiono, że śniadanie jest podane i całe towarzystwo przeszło do sali jadalnej.


XXIII.

Doktór Gilbert, jak wiemy, udał się do Pontarmé.
Trzy kwadranse czasu potrzebował, aby dojść do wioski, którą zresztą znał doskonale, i do której od czasu do czasu przychodził z Morfontaine ze swemi psami, na ranne śniadanie składające się z mleka prosto od krowy i chleba razowego, do oberży wdowy Magloire.
Gilbert wyjechał z Paryża na czczo, chciał więc zjeść śniadanie w oberży, o której tylko co wspominaliśmy.
Wdowa Magloire powitała go najpiękniejszym ukłonem z akompaniamentem najprzyjemniejszego uśmiechu.
— Jakże to dawno nie widziałam pana! rzerzekła wdowa.
— To prawda, odrzekł doktór, myślała pani, że umarłem, nieprawdaż?
— Nie, ale myślałam, że pan podróżuje...
— Nie myliłaś się moja dobra kobieto, długi czas mnie tu nie było...
— A więc do dla tego! A dziś pan przyszedł bez swoich dzielnych piesków.