Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w sposób niezaprzeczalny stan cywilny Genowefy żyjącej czy zmarłej.
— Zachowałeś te notatkę?
— Strzegłem się jej pozbyć! Nie głupim! ukaże się ona w czasie właściwym...
— Okazać ją, byłoby to zgubić się.
Filip wzruszył ramionami w sposób bardzo lekceważący.
— Jakże smutne masz, moja matko, wyobraże- o mojej inteligencyi! odrzekł, myślałem o wszystkiem, wszystko przewidziałem. W dniu w którym notatka o której mowa ujrzy światło dzienne, bądź pewną matko, że tylko wypadek będzie powodem jej ukazania się.
— A więc... jesteś spokojny?
— Najzupełniej...
— Nie masz żadnej obawy?
— Najmniejszej.
— Ah! uspokajasz i mnie... chciałabym podzielać twoje zaufanie.
— Wybornie! tak to lubię, zwątpienie twoje moja matko sprawiało mi przykrość.
— Od dziś rozmawiać zacznę z Genowefą, i będę wiedziała czego się trzymać, co do zezwolenia na małżeństwo z tobą.
— Liczę na ciebie, moja matko, i proszę ażebyś była wymowną. A teraz pozwól mi przejść do twego buduaru i uczynić z niego na dziś rano mój gabinet do pracy. — Chciałbym rzucić na papier podstawy memoryału, który zamierzam złożyć w sprawie mego kuzyna.
— Jesteś u siebie rozporządzaj się jak ci się podoba.
— Dziękuję.
Filip wstał.
— Ah! jeszcze słowo... rzekła baronowa.
— W jakim przedmiocie?
— W przedmiocie Genowefy?..
— Mów moja matko.
— Czy nie sądzisz niebezpiecznem pokazywać ją Raulowi?
— Niebezpiecznem! Dla czego
— Jeżeli odgadnie w niej osobę poszukiwaną przez doktora Gilberta... córkę twojego wuja?
Filip uśmiechnął się.
— Co za dzieciństwo! odrzekł. — Zastanów się, moja matko... Dla świata całego Genowefa jest córką Vendamów... Zkądżesz może być jaka obawa? Pozwól niech rzeczy idą naturalną koleją... Im mniej będzie pozornej tajemniczości, tem lepiej... Nie nastawaj matko na Genowefę i nie przyśpieszaj małżeństwa.
Młody adwokat opuścił matkę, udał się do buduaru, małego pokoiku bardzo eleganckiego, ze ścianami i meblami obitemi kretonem perłowego koloru, zasianym kwiatami, ptakami i motylkami.
Wyjął z kieszeni książkę z notatkami i począł szkicować obronę swego kuzyna Raula de Challins.


XVIII.

Doktór Gilbert, chcąc o ile możności szybko prowadzić śledztwo rozpoczęte, nie tracił ani chwili.
Od samego zaraz rana, wydawszy rozkazy Wilhelmowi i dawszy mu adres tymczasowego swego mieszkania w Paryżu, opuścił Morfontaine.
Wysiadłszy z wagonu, udał się do pałacu Sprawiedliwości, i kazał się zameldować panu Galtier sędziemu śledczemu.
Sędzia przyjął go natychmiast i zapytał:
— Czy masz pan coś nowego do doniesienia?
— Nic panie — odpowiedział doktór Gilbert, chyba to tylko, że widziałem pana de Challins i dałem mu instrukcyę.
— Wiem o tem.
— Widziałeś go pan?
— Nie, ale powiedział to prokuratorowi Rzeczypospolitej przynosząc mu adres mego nowego mieszkania, jak to było ułożone.
— Pozwolisz pan zapytać o ten adres?
— Bardzo dobrze.
Sędzia śledczy wskazał doktorowi ulicę Saint-Dominique i numer domu, poczem dodał:
— Teraz bądź pan łaskaw wytłómaczyć mi powód swojej wizyty?
— Powód ten jest bardzo prosty. — Wszak trumna wyjęta z familijnego grobu hrabiów de Vadans w Compiègne znajduje się tu, jako corpus delicti?
— Tak jest została złożona w jednem z anneksów kancelaryi sądowej.
— Upraszam o upoważnienie obejrzenia jej.
— Czy myślisz pan znaleść jakąś wskazówkę, której my odkryć nie zdołaliśmy.
Gilbert uśmiechnął się.
— Panie sędzio śledczy, odrzekł, raczyłeś pan pan pozwolić abym zastąpił policyą w tej sprawie, i być, że tak powiem, pańskim detektywem. Zapatruję się bardzo poważnie na nowe moje obowiązki... Chcę sobie zdać sprawę z najdrobniejszej rzeczy, zbadać osobiście najmniejsze szczegóły, choćby niewiedzieć jak nieznaczącemi się wydawały... Dla tego i jedynie dla tego, upraszam o pozwolenie zobaczenia trumny.
— Nic łatwiejszego, napiszę panu słów parę do kancelaryi sądowej...
Pan Galtier zabrał się do pisania.
W tej chwili szef bezpieczeństwa wszedł do gabinetu sędziego śledczego; oznajmiono mu o żądaniu doktora Gilberta, oświadczył, że chętnie towarzyszyć mu będzie do kancelaryi, gdzie się też i udali natychmiast.
Szefa bezpieczeństwa i doktora Gilberta, wprowadzono do sali w której znajdowało się mnóstwo przedmiotów najrozmaitszej natury, starannie ponumerowanych, służących za corpus delicti.
W jednym kącie sali na dwóch kozłach spoczywała trumna, którą widzieliśmy wydobytą z grobu familii de Vadans w Compiègne.
— Oto jest przedmiot który pan chcesz obejrzeć... rzekł urzędnik do doktora Gilberta, spojrzawszy naprzód na pozwolenie podpisane przez sędziego śledczego.
— Brat zmarłego hrabiego Maksymiliana podniósł wieko trumny i zaczął starannie przyglądać się dolnej części trumny.
Szef bezpieczeństwa przypatrywał się ciekawie, a jednocześnie zadziwienie malowało się na jego twarzy.
Po chwili zaczął mówić:
— Pozwól mi pan zapytać się, czego tak szukasz?
Gilbert wskazał palcem na jeden punkt wieka rzekł: