Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVII.

Filip rozstawszy się z kuzynem, zapytywał się, czy nie jest pod wpływem jakiegoś snu strasznego.
Raul tymczasowo uwolniony, odnalezienie trumny obalające całe rusztowanie tak sztucznie wzniesione; interwencya nieznajomego mianującego się doktorem Gilbertem, prośba Raula do niego, do Filipa, aby się podjął jego obrony; wszystko to wydawało mu się jakąś fikcyą, wymyśloną, romansem nieprawdo podobnym.
A jednak była to rzeczywistość.
Ruina pięknych planów zdawała się zupełną.
Czyż nie było na to lekarstwa?
Filip zapytywał siebie ze strasznym niepokojem, co ma czynić aby odwrócić ten cios nieprzewidziany, lecz na pytanie to niepodobna mu było znaleść odpowiedzi. Uczuwał potrzebę zastanowienia się.
Julian Vendame oczekiwał w domu na ulicy Assas powrotu swego pana.
Filip nie uważał za potrzebne zwierzyć przed nim, przynajmniej tego wieczora, chociaż był on zawsze dobry do rady; chciał przedewszystkiem zebrać myśli, wobec tak groźnego położenia.
Po nocy bez snu prawie, młody adwokat wcześnie udał się do matki.
Pani de Garennes, również całą noc oka nie zmrużyła, i oczekiwała z niecierpliwością tej rannej wizyty.
Kiedy oznajmiono jej Filipa, szybko pobiegła naprzeciw niego i zaprowadziła go do swego pokoju, którego drzwi na klucz zamknęła, aby uchronić się od niespodzianego wejścia kogokolwiek bądź.
— I cóż zapytała syna, chwytając go za ręce. Co myślisz o tem co się dzieje? Wszak wszystko nie jest jeszcze stracone?
— Nie, odrzekł Filip.
— A więc jeszcze nie tracisz odwagi?
— Wczoraj, wychodząc ztąd, czułem się całkiem upadłym na duchu, przyznaję... Tak jak i ty moja matko, wszystko uważałem za stracone. Lecz później długo i głęboko się zastanawiałem, i uspokoiłem się.
— I na czemże opierasz twoją nadzieję.
— Na atucie, który pozostaje jeszcze w naszych rękach, pomimo ogólnego zawalenia się całej budowy, i który dostatecznym będzie do wygrania partyi... Mamy w rękach córkę mego wuja, jedyną sukcesorkę jego majątku, a zatem jesteśmy zawsze panami położenia... Trzeba ażeby przed upływem miesiąca Genowefa została moją żoną.
— Ależ wszakże tak źle przyjęła pierwsze twoje oświadczenia.
— Cóż to szkodzi, następne przyjmie lepiej.
— Jeżeli jednak odmówi stanowczo, oddania ci swej ręki.
— Nie odmówi.
— Należy wszystko przewidzieć; co uczynisz w w takim razie?
— Nie można zrobić jajecznicy bez stłuczenia jajek, moja matko... odrzekł trywialnie Filip... Za daleko zaszliśmy aby się cofać... Usunę przeszkodę...
— Jakim sposobem?
Młody człowiek odpowiedział jedynie uśmiechem z wyrazem tak złowrogim, że pani de Garennes zimno uczuła.
Zrozumiała.
Po kilku chwilach milczenia, rzekła:
— Trzeba będzie zawsze rachować się z Raulem, którego jesteś obrońcą.
— Jeżeli nie można będzie uniknąć podziału, podzielimy się... Najważniejszą rzeczą jest, aby podejrzenie na mnie nie padło... Tego uniknę... Raul wybrał mnie swoim adwokatem i jest to prawdziwa łaska nieba... Sam sprawę prowadzić będę, a wiedząc o wszystkiem co się stanie z pierwszej ręki, wszystkiemu będę mógł zapobiedz.
— Pojedziesz poznać się z tym doktorem Gilbertem?
— Jakto, czy pojadę?... Ależ naturalne pojadę! Bezpieczeństwo moje wymaga tego koniecznie... Człowiek tem, dawny przyjaciel hrabiego de Vadans, znający tajemnicę urodzenia Genowefy, zaciekawia mnie bardzo i cokolwiek niepokoi... Dobrze będzie zrobić z nim znajomość, i starać się go wystudyować... Jak się zdaje pokochał on mego kuzyna... Mój tytuł obrońcy Raula odrazu wprowadzi mnie w jego łaski; musi to być jakiś oryginał, rodzaj filantropa, (chociaż filantropia dawno już wyszła z mody!) — Odwrócę całe niebezpieczeństwo! Ty zaś moja matko, tu dla mnie pracuj. — Oblegaj serce Genowefy, wszak nie brak ci wielkich zdolności dyplomatycznych. Jeżeli tylko zechcesz zadać sobie cokolwiek trudu, ta mała przyjmie mnie za męża w bardzo krótkim czasie.
— Nie zastanawiasz się moje drogie dziecko.
— Nad czem?
— Nad tem, na co już dawno zwróciłam twoją uwagę. Wszakże ta dziewczyna nie nazywa się, tak jak jej się zdaje, Genowefą Vendame... Jeżeli małżeństwo z tobą zostanie ułożone, trzeba będzie złożyć potrzebne papiery.
— Wszak prawda?
— Tak jest, bez wątpienia.
— Genowefa zażąda tych papierów od Vendamów, którzy odpowiedzą prawdę, to jest, że ona nie jest ich córką, i że nie znają nazwiska jej rodziców, ani nawet miejsca urodzenia. Odpowiedź ta musi wywołać ścisłe śledztwo.
— Śledztwo, które nie doprowadzi do niczego, bez mojej woli, wtedy tylko kiedy ja tego chcieć będę... wynajdę jakiś sprytny sposób; wierz mi moja matko, aby obejść niebezpieczeństwo.
— Jedna rzecz której jestem pewna, to, że idziemy do zguby, odpowiedziała z goryczą baronowa.
— Dla czegóż widzisz wszystko w tak czarnych kolorach?
— Dla tego, że stoimy wobec niepodobieństw, z których sądzisz, że się wykręcisz, a z których cało nie wyjdziesz.
— Wyjdę moja matko.
— Dałby Bóg...
— Nie Bóg da ale szatan! odrzekł Filip śmiejąc się... Genowefa zostanie moją żoną, albo przestanie przeszkadzać mi.
— W jednym tak jak i w drugim razie, też same widzę niepodobieństwa, rzekła pani de Garennes.
— Jakież niepodobieństwa?
— Nie możnaby napisać, a tem samem zaprodukować, aktu zejścia Genowefy de Vadans, ponieważ Vendamowie nie wiedzą czyje to dziecko, które wychowywali.
— Zapominasz moja matko, że notatka dodana do testamentu mego wuja, wystarcza aby ustanowić