Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Światła! — zawołał na Wilhelma. — Potem powiesz Zuzannie żeby przygotowała pokoje i przyrządziła jak umie najlepiej wieczerzę...
Wilhelm przyniósł zapalone świece.
Doktór wziął jedną i wprowadził swych gości do pracowni, którą poprzednio opisywaliśmy. Dziwny jej pozór uderzył ich.
Na środku pokoju, na dwóch kozłach, przykry te czarną krepą z krucyfiksem hebanowym, rysowały się wydłużone kształty trumny.
— Panowie — rzekł Gilbert — oto trumna znaleziona przez moje psy około wioski Pontarmé. Z pomocą służącego, którego tylko co widzieliście, następnej nocy potajemnie przywiozłem ją tutaj... Na miedzianej tablicy wyczytałem nazwisko mego brata. Przypuszczałem zbrodnię i postanowiłem przekonać się o tem. — W każdym razie znalazłem się wobec niewytłomaczonej tajemnicy, którą chciałem koniecznie wyjaśnić... Przystąpiłem zatem do autopsyi, która mi dowiodła, że podejrzenia moje co do otrucia nie miały żadnej podstawy. Za chwilę okażę panom protokół zawierający najdrobniejsze szczegóły całej operacyi...
— Ale — zapytał prokurator Rzeczypospolitej — jakim sposobem możesz pan trzymać ciało w tym pokoju?
— Dokonałem zabalsamowania za pomocą nowej metody przywiezionej przezemnie z Ameryki, dzięki której ciało pozostało nienaruszone, jak gdyby zamienione w mumję, na czas nieokreślony. Będziecie panowie mogli osądzić doskonałość tej metody.
Mówiąc te słowa Gilbert, zdjął krucyfiks; potem krepę, którą trumna była okrytą.
Przycisnął sprężynę przytwierdzoną przez niego do wieka aby utrzymać trumnę w hermetycznem zamknięciu.
Wieko podniosło się i ciało owinięte całunem ukazało się.
Twarz jedynie była odkryta, znajdowała się ona w stanie konserwacyi tak doskonałej, z takim wyrazem spokoju, że zdawało się obecnym, że znajdują się raczej w obecności snu, aniżeli śmierci.
Doktór Ivos pochylił się i długo przypatrywał się tej twarzy nieruchomej na zawsze.
— Dość spojrzeć na rezultat zabalsamowania — rzekł nakoniec, aby mieć pewność, że hrabia de Vadans nie był otruty. Najlżejsza doza trucizny zmięszana z krwią, niedopuściłaby podobnej momifikacyi.
— Tak jest istotnie, — odrzekł Gilbert — i mój protokół potwierdza to.
— Masz pan tu zapewne laboratoryum chemiczne? — zapytał sędzia śledczy.
— Tak jest, zaraz tam panów zaprowadzę. W laboratoryum tem właśnie dopełniłem zabalsamowania i poddałem trzewia analizie chemicznej, która musiałaby wykazać każdą truciznę... Doświadczenia te powtórzę wobec panów, są one stanowcze.


X.

Gilbert zamknął trumnę, okrył ją krepą, postawił krucyfiks na swojem miejscu i wprowadził swych gości do laboratoryum dotykającego do gabinetu.
Lampy zostały zapalone i brat zmarłego hrabiego oddał do dyspozycyi swego kolegi, słoje zawierające szczątki organiczne, na których robił doświadczenia.
Doktór Ivos wziął się natychmiast do kontrpróby, używając wszelkich środków wskazanych przez naukę.
Kiedy ukończył, sędzia śledczy zapytał go:
— Cóż pan mówisz?
— Utrzymuję toż samo co mój kolega, że nie było otrucia, hrabia de Vadans umarł na anemię i wycięczenie sił... zgasł jak lampa w której brak oliwy.
— Oto jest protokół, który spisałem — rzekł Gilbert, podając doktorowi Ivos kilka arkuszy papieru drobnym charakterem zapisanych.
— Przeczytaj pan proszę... i jeśli uznasz, daj swoją aprobatę...
— Zobowiążesz mnie pan czytając głośno — rzekł prokurator Rzeczypospolitej.
Lekarz sądowy odczytał głośno, i po skończeniu, zawołał:
— Protokół ten jest arcydziełem logiki i jasności, jestem gotów podpisać jego konkluzye...
— Podpisz więc pan — rzekł prokurator, poczem po podpisaniu dodał: — A zatem mamy przekonanie panowie, że hrabia Maksymilian de Vadans, nie umarł otruty, a skutkiem tego na panu de Challins, ciążą tylko dwa pozostałe zarzuty, ważne bez kwestyi, lecz nie tak straszne, to jest wykradzenie testamentu swego wuja i zamiany trumien.
Sędzia śledczy zabrał głos:
— Wątpliwość powstała w moim umyśle — rzekł — wszystko się wiązało w tem potrójnem oskarżeniu. Pierwsze upadło, i dwa drugie również nie wydają mi się zbyt poważnemi. Jakie jest zdanie pana szefa Bezpieczeństwa?
— W zupełności podzielam pańskie zdanie i doktora Gilberta — odrzekł. — Oczywistem jest, że jakaś nieznana ręka, ręka wroga, urządziła wszystko z tak piekielną zręcznością, aby pan de Challins wydawał się winnym zbrodni, których nie popełnił. Co to za ręka? Tego nie wiemy, lecz dowiedzieć się trzeba, dowiedzieć się za jaką bądź cenę! Ażeby dojść do tego odkrycia, doktór Gilbert żąda tymczasowego wypuszczenia na wolność wicehrabiego de Challins, ale niech wie i niech wiedzą wszyscy, że śledztwo się prowadzi, i że stawiony będzie przed sąd przysięgłych. Trzeba koniecznie żeby tak się stało, inaczej prawdziwi winowajcy mogliby się przestraszyć i zapomocą ucieczki wymknąć się z rąk naszych. Tych winnych doktór Gilbert obiecał nam wyjawić. — Słowa dotrzyma, tak sądzę, i jestem tego pewny, on sam więcej uczyni aniżeli wszyscy nasi agenci.
— Możecie panowie liczyć na mnie! — zawołał Gilbert — nie ustąpię przed zadaniem jakie mi powierzacie. — Koniecznem jest aby rehabilitacya była tak publiczną i rozgłośną jakiem było oskarżenie... W dzień Sądu, wobec trybunału, wobec tłumów, z pomocą Boską odkryję prawdę, zdemaskuję prawdziwego zbrodniarza, przysięgam na to!