Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/678

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z największą pewnością.
— Ale à propos mojego chłopaka, muszę jak najprędzej pojechać po niego do Mantes. Pewny jestem, że jest niepocieszony, że mu się tak wymknął ten łotr Laurent, ale zapewne nic nie winien biedny malec... Nie można wymagać od smarkacza dwunastoletniego rozumu starego wyjadacza! Co, panie Grzegorzu?
— Nikt nie wątpi o tem. Pojedziesz więc po swojego pomocnika i pozwolisz mu przepędzić kilka dni u matki.
— Aj! to dopiero ucieszy się bęben. A teraz panie doktorze, w tej chwili nie jestem panu potrzebny, to się chętnie pójdę przespać trochę.
— Dadzą ci pokój.
— Niema potrzeby.
— A gdzie spać będziesz?
— Na świeżem powietrzu. W ogrodzie najlepiej! ja umiem spać pod gołem niebem!
— Ale rana twoja?
— Nie warto wspominać o niej.
— Dla czego?
— Pański adjutant obejrzał już to bzdurstwo i powiedział, że nie ma nic, i że za jaki tydzien nie pozostanie ani śladu.
— Ale ten, co cię postrzelił — zapytał Grzegorz — ten kamerdyner? Co się z nim stało? gdzie jest?
— W Courbevoie, u poczciwego oberzysty, który kupuje odemnie ryby. Zostawiłem go tam w daleko gorszym stanie, daleko bardziej okaleczonego odemnie.
— Cóż mu się przytrafiło?
— On dostał kulką w ramię! Strzelaliśmy jeden do drugiego. Cóż pan chce? nie spodziewał się biedak, wchodząc do parku willi, że mnie napotka na drodze. Opatrzyli go tam.
— Czy jest on wspólnikiem Fabrycjusza Leclére?
— Nie należał on ani do morderstwa w Melun, ani do otrucia w Auteuil, ale sprawiedliwość dobrze jednakże zrobi, leżeli go wybada. Może on wyjaśnić wiele rzeczy, bo