Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/673

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jutro rano zabiorą go agenci komisarza policji i pozbędziemy się nędznika.
Grzegorz zwrócił się do Pauli?
Co mamy robić, proszę pani? — zapytał.
— Oddać nędznika sprawiedliwości — odpowiedziała panna Baltus ze słusznym spokojem. Szukaliśmy oboje mordercy mojego brata, znaleźliśmy go, niech będą Bogu dzięki za to.
— Panie Schultz — rzekł Grzegorz Vernier — otwórz pan proszę, jedną z cel, przeznaczonych dla warjatek niebezpiecznych. Niech zamkną w niej tego człowieka i niech go dobrze pilnują.
— Ja się tego podejmuję w potrzebie! zawołał Klaudjusz Marteau, trzymający ciągle za kołnierz Fabrycjusza. — No chodź — powiedział doń — i bądź grzeczny jak obrazek, bo cię zduszę w przeciwnym razie.
Doktor pomocnik i marynarz wyszli z więźniem z pokoju. Stracił on zupełnie energię, wyglądał jak na wpół żywy i chwiał się na nogach, niby pijany.
Panna Baltus milcząca i wyniosła patrzała z pogardą na oddalającego się nędznika.
Skoro tylko drzwi się za nim zamknęły, cały ten wyraz obojętności opadł z jej twarzy, jak odwiązana maska. Młoda dziewczyna wybuchła głośnym płaczem.
— I pomyśleć tylko — zawołała z nieopisaną rozpaczą — pomyśleć, że ja kochałam tego wyrzutka... tego mordercę... pomyśleć, że się rąk jego dotykałam, że ściskałam ręce, zbroczone krwią Fryderyka, ręce, co nalewały truciznę Joannie! I zaślepiona wątpiłam o tobie, doktorze! oskarżałam cię o kłamstwo! O! wybacz mi, wybacz, błagam cię, panie Grzegorzu...
I nieszczęśliwa klęknąć chciała przed Vernierem. Ale ten odgadł jej zamiar, ujął obie jej ręce, nie pozwolił się pochylić, a przyciągnąwszy wolno ku sobie, pocałował w czoło i powiedział:
— Nie mam pani nic do przebaczenia, niczem mnie pani nie obraziła.