Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/647

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mam wejść do pokoju dla ciebie przeznaczonego? Nie, mój przyjacielu, nie powinnam.
— Dla czego? Obawiasz się? Więc mi nie ufasz?
— Ufam ci zawsze.
— Wątpisz o mnie?
— Nigdy!...
— Więc chodź...
I weszli oboje.

ROZDZIAŁ XXII.

Pierwszy z dwóch pokoi był salonikiem, umeblowanym na sposób wschodni.
Fabrycjusz posadził pannę Baltus na niskiej otomance i sam usiadł przy niej. Objął ją lekko ramieniem.
Paula, odurzona uściskami narzeczonego, patrzyła weń, nic nie mówiąc. Usta w czarującym uśmiechu na wpół otwarte, ukazywały prześliczne białe ząbki w oprawie koralowej.
Fabrycjusz przypatrywał jej się oczami, w których błyszczał ponury ogień. I odezwał się po chwilowem milczeniu:
— Jakże ty piękną jesteś w tej chwili, moja ukochana i gdybym był odjechał dziś wieczór, co za szczęście by mnie ominęło. Nie byłbym się przypatrywał tym ślicznym, wilgotnym oczkom, których blasku pozazdrościłyby czarne diamenty, nie czułbym bicia twojego serca przy moim boku, Nie rozkoszowałbym się wonią tych włosów, która mnie tak upaja... Och! nocy szczęśliwa, nocy błogosławiona, żebyś się nie skończyła nigdy!...
— Kochasz mnie? — szeptała młoda dziewczyna.
— Czy cię kocham?.. Z całej duszy, z całego serca, z całej siły. Tyś jest jedynym celem i jedyną mojego życia nadzieją. Ty jesteś życiem mojem. Czyż mogę żyć bez ciebie?
— I zawsze mnie tak kochać będziesz?
— Zawsze!... Czyż nie wiesz tego?... Nie przeczuwasz?...
— Wierzę... czuję... ufam ci... ale lubię, jak to mówisz... Powtórz mi jeszcze?