Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/609

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co mam zrobić?
— Stać na czatach w sieni i kiedy pan Laurent wyjdzie ze swego pokoju i powiedzieć mu, żeby do mnie przyszedł, bo mam mu zakomunikować coś bardzo ważnego... pilnego...
— Dobrze panie Klaudjuszu...
— No, idź chłopcze!
Mały Piotruś otworzył drzwi, zeszedł z hałasem ze schodów i zaraz wrócił po cichutku na palcach i stanął w sieni tak, jak mu Klaudjusz Marteau zalecił.

ROZDZIAŁ XIV.

Powróćmy do Grzegorza Vernier i doktora V...., których widzieliśmy wsiadających do fiakra.
Stangret, zachęcony świetnym zarobkiem, okładał batem spienioną swoją szkapę, która lubo piekielnie zmordowana, puściła się w drogę tak szybko, jak przy wyjeździe z Auteuil.
— Kochany profesorze — zaczął rzegorz, ściskając ręce starego profesora — byłbym człowiekiem straconym, gdybyś był nie zechciał pojechać ze mną!
— No, no, uspokój się, moje dziecko — odrzekł uczony. Spokój, to wielka siła! Dzięki jej rozwiązuje się zagadki najtrudniejsze, unika się wielu nieszczęść.
— Wiem o tem, kochany mistrzu... Chciałbym ci być posłusznym... pragnąłbym być spokojnym i panować nad sobą... ale niestety, nie mogę!...
— Powtarzam ci moje zapytanie: Cóż to za cios w was uderzył, co wam takiego zagraża?
Grzegorz wkrótce opowiedział profesorowi, co się działo w domu zdrowia w chwili jego odjazdu...
Doktor V.... słuchał z największą uwagą. Człowiek ten równie był dobry jak rozumny, poczuł się dziwnie poruszonym rozpaczą ukochanego swego ucznia.
— Co pan myślisz o stanie zdrowia pani Delariviére? — zapytał Grzegorz.
— Wydaje mi się bardzo groźnym, odrzekł doktor V... ale nie mogę nic twierdzić, dopóki jej nie obaczę...