Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/608

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dni nawet!... Pożegnajmy się z wizytą u wuja, pożegnajmy się ze staremi jego winami i potrawą z królików... Ot, co z tego wszystkiego najgorsze...
— Cóż robić, panie Laurent — odrzekł Klaudjusz — trzeba się poddać losowi... Mniejszaby już o wszystko, gdybym tylko tak nie cierpiał...
— Zaraz zabierzemy się do ciebie... Piotruś pójdzie do apteki po olejek kamforowy i watę. Ja sam zrobię ci wcieranie i to rzetelne, bądź pewnym.
— Ach! panie Laurent, jakiś pan dobry!
— Potrzeba się przecie wspomagać. To zwyczajne prawa natury... Czyż ty nie zrobiłbyś dla mnie tego samego?
— Z pewnością, żebym zrobił...
— Widzisz zatem, że to rzecz bardzo zwyczajna... Opuszczam cię na chwilę... Przejdę do swojego pokoju, bo mam coś do napisania...
Klaudjusza przeszły dreszcze z obawy.
— Pisać? — powtórzył. Pan masz pisać?...
— Tak...
— A do kogo?
— Do pana Fabrycjusza... — chcę mu posłać depeszę, że nas wypadek zatrzymał w Mantes.
— Masz pan rację — odrzekł naturalniejszym głosem Klaudjusz — trzeba tak zrobić... To jest obowiązkiem pańskim... Idź pan napisać depeszę!...
Intendent wyszedł.
Skoro tylko drzwi się za nim zamknęły, Klaudjusz wziął za rękę siedzącego przy łóżku chłopaka.
— Słuchaj mnie uważnie — powiedział.
— Słucham, panie Klaudjuszu...
— I zrozumiej dobrze...
— Zrozumiem, niech pan będzie spokojny...
— Nie można, żeby pan Laurent sam odniósł do telegrafu depeszę, którą chce wysłać do pana!... Nie trzeba...
— A jakże mu przeszkodzić?...
— Ja się tego podejmuję, albo raczej podejmujemy się tego obaj...