Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! to ty doktorze! — wykrzyknął uradowany, zobaczywszy Grzegorza. — Chodź, chodź, przypatrz się swojemu dziełu! Nasza chora się przebudziła i oczekuje z niecierpliwością, aby ci podziękować...
Młody człowiek z uśmiechniętą twarzą zbliżył się do łóżka.
Pani Delariviére podała mu rękę i szepnęła wzruszona:
— Ocaliłeś mi życie, doktorze... dziękuję za siebie i za tych, co mi są drodzy, dziękuję z całej duszy.
— Grzegorz znowu zadrżał, widząc młodą kobietę ożywioną, a szczególniej posłyszawszy jej głos.
— Te same oczy — pomyślał sobie — to samo spojrzenie, ten sam głos! Niepodobna, aby te dwie kobiety były dla siebie obce.
A głośno siląc się na spokój, dodał:
— Spełniłem tylko swój obowiązek, łaskawa pani i szczęśliwy jestem, że mi się udało.
Przyłożył palec do pulsu delikatnej rączki chorej.
— Nie ma już gorączki, nieprawda? — zapytał pan Delariviére.
— Nie, ale puls jest jeszcze trochę nieregularny. Co pani w tej chwili doświadcza?
— Żadnego bólu, ale ogromne osłabienie!
— Czy głowa ciąży pani?
— Więcej niż przed chwilą.
— Czy nie czuje pani apetytu?
— Nie...
— Potrzeba się jednakże czem posilić... Powiem pani Lariol, ażeby przysłała jakiego buljonu.
— Jak długo doktorze, trwać będzie moja rekonwalescencja?
— Dwa albo trzy dni wystarczą bodaj do zupełnego wyzdrowienia.
Na twarzy pani Delariviére odbił się wyraz bolesny.
— Jeszcze trzy dni nie zobaczę mojej córki — szepnęła — nie starczy mi chyba odwagi...
— A czemużby — odezwał się żywo bankier — dziecko nasze nie miało przybyć tutaj?