Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak widzę, pan marynarz zna dobrze swój obowiązek. Jeżeli rzeczywiście nie mam powodu obawiać się starego wilka, to prędzej czy później stanie mi się napewno bardzo użytecznym. Jeżeli jest przeciwnie, jeżeli jest niebezpiecznym, tem gorzej dla niego.
Fabrycjusz otworzył drzwi, prowadzące na bulwar Sekwany, i spostrzegł Klaudjusza i Piotra, polewających stojący w przystani statek, ażeby się drzewo nie popaczyło pod promieniami słońca. Znał się doskonale na wioślarstwie i dość mu było jednego spojrzenia dla oceniania wartości statku i dobrego gustu marynarza. Zbliżył się do brzegu i zawołał Klaudjusza Marteau.
Laurent, wierny danemu rozkazowi, nie uprzedził nikogo o powrocie młodego pana, to też skoro Bordeplat posłyszał, że go wołają, obejrzał się, a spostrzegłszy Fabrycjusza Lecléra o dwadzieścia kroków od siebie, zadrżał i zbladł okropnie. Miał jednakże dosyć przytomności umysłu i panowania nad sobą, żeby nie okazać wzruszenia. Wyskoczył ze statku, ukłonił się po wojskowemu i doszedł do schodków, prowadzących na wybrzeże. A przez ten czas mruczał sobie:
— A więc powrócił!... Bądź ostrożnym Klaudjuszu, mój poczciwcze! Wytrzeszcz ślepia i czuwaj nad sobą. Kiedy się dobrze przekonasz, kiedy pewnym będziesz swojej sprawy, albo raczej jego sprawy, będzie dość czasu na spełnienie obowiązku.
Fabrycjusz, czekający na najwyższym stopniu schodów, przyjął marynarza temi słowy:
Dzień dobry, panie Bordeplat.
I podał mu rękę. Klaudjusz zawahał się chwilę, a lubo to krótko trwało, nie uszło jednak baczności Fabrycjusza.
Eks-marynarz ujął rękę młodego człowieka i ścisnął ją z pozorną szczerością, krzyknąwszy:
— Do pioruna, a to dopiero niespodzianka! Nie myślałem wcale zobaczyć pana dzisiaj. Pan w tej chwili przyjechał?
— Przyjechałem wczoraj wieczór...
— I pan Laurent mi nic o tem nie powiedział? Bardzo jestem uszczęśliwiony! Jakże zdrowie pańskie?