Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pańskiej służby? Ah! prawda, że pan teraz został miljonerem, bo przecie pan jest sukcesorym jedynym.
— Jeszcze nie wiem, wiele mi się dostanie. Załatw więc interes oszczędnie.
— Pan staje się oszczędnym! — wykrzyknął Laurent. — To znaczy, że pan bierze z dziesięć miljonów zapewne. Kiedy pan był bez pieniędzy, wyrzucał je oknami.
Naiwna ta uwaga intendenta sprowadziła uśmiech na usta Fabrycjusza.
— Możesz odejść — powiedział następnie — kładź się spać, bo mi już nie jesteś potrzebny. Ale a propos, nie mów nikomu, że powróciłem, nie mów nic nawet Klaudjuszowi Marteau.
— Dobrze, proszę pana. Życzę panu dobrej nocy. Jutro rano zdam panu rachunki.
I Laurent opuścił pokój, mówiąc sobie w duchu:
— Bardzo żałuję nieboszczyka pana Delariviére, ale skoro jesteśmy miljonerami, to jest się czem pocieszyć.

ROZDZIAŁ L.

— Tutaj przynajmniej wszystko dobrze — rzekł Fabrycjusz, gdy sam pozostał. — Klaudjusza Marteau nie mam potrzeby obawiać się.
Zamknął w biurku papiery wartościowe pana Delariviére położył się i zasnął głęboko.
Obudził się bardzo rano, ubrał się prędko i zadzwonił na Laurenta. Ten ostatni przyniósł ze sobą książkę rachunkową, utrzymaną w największym porządku.
Po sprawdzeniu rachunków, Leclére poszedł do parku, aby się udać do domku, w którym mieszkał eks-marynarz.
W mieszkaniu nie było nikogo. Przestąpił próg i uderzony został porządkiem, jaki panował w obu pokoikach. Pierwszy, w którym przyrządy do wiosłowania i rybółóstwa były symetrycznie poukładane i pozawieszane, zwrócił szczególną jego uwagę.